BIOGRAFIA
Mercury jest jedynakiem z zamożnej, francuskiej rodziny. Jego matka była sławną aktorką, która odegrała wiele głównych ról w kultowych filmach i serialach, a ojciec właścicielem międzynarodowej korporacji pomocy humanitarnej, jak i inwestorem, co łącznie dawało rodzinie niemałe dochody pieniędzy, idealne, aby zapewnić chłopcu wszystko, co najlepsze, zwłaszcza że jego życie nie zaczęło się zbyt wesoło, ponieważ narodził się niewidomy i chorowity. Od małego miał przez to w życiu pod górkę, a jego dzieciństwo było dalekie od tego, co przeżywały inne dzieci w jego wieku.
Zaczynając od prywatnych nauczycieli w domu, przez brak samodzielności i bycie wyręczanym, w czym się da przez służbę, po chociażby brak zabawy i możliwość poznawania innych dzieci w szkole. Miało to swoje plusy, jak, chociażby fakt, że Mercury nie miał żadnych rozpraszaczy, dzięki czemu od najmłodszych lat mógł skupiać się wyłącznie na nauce, która swoją drogą przychodziła mu z ogromną łatwością, w efekcie, czego poziomem był znacznie wyżej, niż jego rówieśnicy. Samych zabaw na placu też mu zresztą nie brakowało, bo i tak zdecydowanie bardziej od tego wolał książki, czy grę na pianinie. Zdobywanie nowej wiedzy było jego formą zabawy.
Ten domowy tryb życia w sposób oczywisty skutkował brakiem kolegów, czy koleżanek, jednak to również nie było problemem. Gdy chłopczyk potrzebował towarzystwa, zawsze mógł liczyć na cały personel służby, a przede wszystkim na własnego kamerdynera, z którym dogadywali się do tego stopnia, że zostali wręcz przyjaciółmi pomimo oczywistej różnicy wieku. Mężczyzna spędzał z Mercurym najwięcej czasu. To on doglądał jego planu zajęć, czy też posiłków, zabawiał chłopca, gdy ten płakał oraz bawił się z nim, gdy potrzebował chwili rozrywki. Krótko mówiąc, był jak drugi ojciec tylko taki dostępny przez całą dobę.
Prawdziwi rodzicie jednak nie mieli dla własnego syna tyle czasu. Byli pochłonięci pracą. W końcu prowadzenie tak dużej firmy wymagało uwagi właściciela, a nagranie filmu lub serialu również nie trwa najkrócej. Do tego obie prace wymagały wyjazdów zarówno krótko, jak i długoterminowych. Mimo to jednak nie chcieli oni zaniedbać syna. Spędzali całą rodziną każdą wolną chwilę, a miłości w ich domu nigdy nie brakowało.
Rodzice z ogromną chęcią przekazywali dziecku również swoje hobby, jak i oswajali go z magią. To matka zaczęła dawać pierwsze lekcje gry na pianinie Mercuremu. Wspólne tworzenie muzyki było ich ulubionym zajęciem, ale bawili się również, odgrywając różne scenki, z których niebieskooki wyciągał nauki aktorstwa. Jego rodzicielka zdecydowanie miała duszę artystki i przekazała dziecku całą tą swoją delikatność i wrażliwość. Zaraziła przede wszystkim miłością do muzyki, ale też do poezji.
Ojciec z kolei był człowiekiem nauki i faktu. Wpajał synowi jak bardzo ważna jest nauka oraz starał się zarazić go swoją pasją do histori i astronomii, co poniekąd się udało, choć oboje zawsze żałowali, że nigdy razem nie popatrzą na gwiazdy. Mężczyzna przygotowywał również syna na przejęcie jego firmy, albo raczej jak na tamte lata, jedynie mówił, że wszystkiego go nauczy, gdy podrośnie.
W każdym razie relacje Mercurego z rodzicami były dobre, choć może minimalnie lepiej dogadywał się z matką. Nigdy jednak nie odczuł, że brakuje mu ich w jego życiu, a przynajmniej tak twierdził. Zdawał się rozumieć, na czym polega ich praca i zwyczajnie doceniać każdą chwilę, którą mu poświęcali. Patrząc, jednak z boku można było dostrzec pewną mobilizację u chłopca i powód jego ambicji. Chciał być lepszy, aby za każdym razem, gdy spotka się z rodzicami, byli oni z niego jeszcze bardziej dumni, niż poprzednio. Niekończący się wyścig, aby zaimponować, tak jakby miało to sprawić, że gdy będzie już chodzącym ideałem, rodzice poświęcą mu więcej czasu, jakby twierdził, że teraz go nie mają, bo nie jest godny. Choć tego oczywiście nigdy na głos nie przyznał.
Po prostu w ciszy robił to, co mógł, aby zwrócić na siebie uwagę rodziców, którzy w jego głowie byli perfekcyjnymi ludźmi, chciał być najlepszym połączeniem ich obojgu. Ta ambicja weszła mu w krew i już nigdy się jej nie pozbył, a jak się można domyślić, dorośli, pomimo że faktycznie byli niesamowicie dumni ze swojego potomka to jednak nie byli w stanie uciec od pracy.
Małżeństwo jednak nie spędzało czasu z synem jedynie w domu. Organizowali oni lub brali udział w różnego rodzaju spotkaniach czy bankietach, bardziej lub mniej oficjalnych. Na te mniej oficjalne zdarzało się przyprowadzanie dzieci, tak więc było to jedyne środowisko, w którym Mercury miał okazję poznać kogoś w jego wieku. Z początku miał z tym problemy jednak z czasem nauczył się swojego odgrywania roli wśród ludzi. Rozmowy zaczynały mu iść gładziej, jak i przestał się czuć aż tak niekomfortowo w tłumie. Niestety jednak bogate towarzystwo ma to do siebie, że lubi rozpieszczać swoje maluchy w efekcie, czego te stają się niesamowicie aroganckie i zarozumiałe, nieraz również niezbyt sprytne, a to było jak dla chłopaka „poniżej jego poziomu”. Zwyczajnie nie sprawiało mu przyjemności wchodzenie w jakiekolwiek interakcje z nimi. Z czasem jednak znalazł sobie bliższą koleżankę, która swoją drogą w tamtym czasie była jedyną osobą, z którą zdarzało mu się częściej spotykać, jeśli chodzi oczywiście o kogoś, kto nie był członkiem rodziny lub służby.
Z czasem jednak Mercury powoli przestawał mieć tak niewinne podejście do świata. Był wciąż dzieckiem i zaskakująco szybko jak na jego wiek zaczął kwestionować uprzywilejowanie ludzi, czy ogólny brak sprawiedliwości. Zaczął interesować się filozofią. Miało to też oczywiście duży związek z faktem, że był niewidomy, i to nie, tak, że dopiero wtedy się obudził w tym temacie i zaczął odczuwać, ile traci, ale wcześniej zwyczajnie starał się o tym nie myśleć. Tak było i już. Pytanie tylko, czemu tak jest? Przysporzyło mu to ogrom frustracji. Można powiedzieć, że był to jego „okres młodzieńczego buntu”, w którym dodatkowo wyszło, że ma on problemy z agresją, na czym cierpiały między innymi wazony kończące w kawałkach oraz służba, która choć na co dzień nie miała, na co narzekać i nigdy nic złego o chłopcu, by nie powiedzieli, tak podczas jego nerwów w domu potrafiła być dość napięta atmosfera. Jego zachowanie jednak spotkało się z dość szybką reakcją, która zapoczątkowała jego spotkania ze specjalistami, jak i branie uspokajających tabletek. Mercury wtedy jeszcze nie protestował. Grzecznie robił co mu mówili, dobrze, wiedząc, że to mu pomoże i faktycznie – pomagało.
Dalsze lata mijały stosunkowo normalnie. Chłopak miewał gorsze dni, w których nie czuł się najlepiej pod względem psychicznym, zbyt przytłoczonym presją, którą sam na siebie wydawał jednak nie było to nic poważniejszego. Radził sobie. Codziennie się uczył, wolne chwile poświęcał na hobby, dalej uczęszczał na bankiety z rodzicami, spotykał się z przyjaciółką, jak i chodził z nią na różne wolontariaty, aby pomagać innym. Ogólnie to nie miał, na co narzekać. Pewnego dnia jednak wszystko się zmieniło.
Gdy Mercury miał 16 lat, doszło do pewnego incydentu. Miał on miejsce podczas jednego ze spacerów, na jakie wybrał się wraz z kamerdynerem. Robili to często w pustej okolicy, możliwe, że dlatego też pewni ludzie się ich spodziewali. Napastnicy z przewagą liczebną nie mieli większych problemów, aby w tamtej chwili złapać i porwać chłopaka. Poturbowany kamerdyner, jednak zdołał przekazać informację o tym wydarzeniu rodzicom panicza. Rzecz jasna chodziło o okup, bo o co innego mogło chodzić jak nie o pieniądze? A przynajmniej na początku tak było… Niefortunnie jednak małżeństwo było na wyjeździe zagranicą, przez co fizycznie nie byli w stanie zjawić się błyskawicznie, nieważne jak bardzo by chcieli. Później czas zabrało dodatkowe wypłacanie dużej kwoty w gotówce, jak i sama organizacja policji, którą para postanowiła poinformować, mimo iż stawić na miejscu mieli się sami. Do wymiany, więc miało dojść jakieś dwa dni po porwaniu, jednak ten pomysł uległ zmianie ze względu na niezbyt planowane ujawnienie przez Mercurego magii porywaczom, dla których sprawa nagle nabrała zupełnie innych wartości. Bo w końcu, jak mogli wypuścić z rąk coś takiego? Nie pojawili się, więc w umówionym miejscu, układając plany na jak najlepsze wykorzystanie niespodzianki.
Policja w międzyczasie działała. Starali się jak mogli, aby zlokalizować miejsce pobytu porwanego chłopaka, jednak nie szło im to najlepiej. Po pewnym czasie jednak przestępcy sami wyłonili się z cienia przez czystą chciwość i myśl o możliwości, że rodzice niewidomego, również mają ciekawe zdolności. Umówili się, więc ponowie na wymianę, której wprawdzie nie mieli w planach dokonać. Mercury więc u porywaczy spędził około dwa miesiące, choć o tym, co w tym czasie się działo, nigdy nikomu nie opowiedział, a przynajmniej nie ze szczegółami.
Gdy doszło do chwili spotkania porywaczy z rodzicami, wszystko dość szybko się skomplikowało przez obecność policji. Napastnicy byli przekonani, że się pojawi, ale nie w takiej ilości. Ich plan przestał obowiązywać przez brak szans na powodzenie, poleciały pierwsze strzały bez ostrzeżenia. Policja szybko zaczęła interweniować, a cała sytuacja stała się dość chaotyczna.
Finalnie jednak chłopaka udało się uratować, czego powiedzieć nie można było o jego rodzicach czy poszkodowanych funkcjonariuszach policji. Co prawda ze strony napastników również pojawiły się ofiary, kilkoro z nich zostało złapanych, jednak dwójka zdołała uciec i nie została odnaleziona, na szczęście jednak informacje o magii najwyraźniej zostawili dla siebie, gdyż sekret zdawał się nierozejść po świecie. Matka chłopaka była bardzo znaną celebrytką, ojciec też był rozpoznawany, oczywistym więc jest, że sprawą ich śmierci zainteresowały się media, choć dostały bardzo okrojony opis sytuacji.
Sam Mercury psychicznie był w totalnej rozsypce, można prosto powiedzieć, że wpadł w ogromną depresję, z którą sobie nie radził. Nie był w stanie pogodzić się z tą stratą, jak i przestać się obwiniać. Odrzucał on, jednak pomoc specjalistów. Z początku nie był po prostu w stanie o tym z kimkolwiek rozmawiać. Zadręczał się myślami, że to on powinien zginąć zamiast nich, ponieważ „byłaby to mniejsza strata”. Fakt, że całe to zamieszanie miało miejsce go dobijało, bo nie czuł, aby był wart takiego zachodu. Poza tym czuł się winny, że nie był w stanie się sam obronić, sam uciec lub chociaż nie dać się złapać. Winy jednak nie widział jedynie w sobie, ale też i w policji, która jego zdaniem, źle wykonała swoje zadanie, z czym swoją drogą ciężko było się nie zgodzić.
Cała sytuacja i złe wspomnienia z nią nie były jednak jedynym problemem. Potrzebował on nowych opiekunów, więc został przygarnięty przez brata swojego ojca i jego żonę, a warto zaznaczyć, że ta część rodziny nie była tą najsympatyczniejszą. Nie przygarnęli go ze współczucia, czy czegoś w tym stylu, ważne było tylko to, że Mercury miał przejąć bardzo dochodową firmę po ojcu w wieku dwudziestu jeden lat, a do tego czasu potrzebny był ktoś na miejsce „tymczasowego właściciela” i tą właśnie posadę, wujaszek zechciał sobie przygarnąć. Wzięli go, więc do siebie jedynie ze względu na majątek, który niósł ze sobą. Ponieważ, nawet jeśli ta strona rodzinki nie należała do najbiedniejszych, to jednak nie mieli za wiele na tle sukcesu, który odniósł ojciec niebieskookiego.
Wujostwo miało również dzieci – dwójkę chłopców będących bliźniętami, którzy byli w wieku Mera i starszą od nich o 2 lata siostrę. Kuzynostwo nie przepadało zbytnio za nowym „bratem”. Nie byli oni również zbyt delikatni czy empatyczni. Otwarcie żartowali z tego, że chłopak jest niewidomy, że stracił rodziców i ogólnie ze wszystkiego, z czego tylko mogli. Mercury starał się to ignorować, przyzwyczaić, wmawiać sobie, że to tylko tymczasowe, bo za kilka lat się wyprowadzi. Nie było to jednak takie łatwe, a już na pewno nie na początku. Za którymś razem nie wytrzymał, przez co jakiś wazon wylądował na głowie kuzyneczka, a potem doszło do bójki, choć, biorąc pod uwagę fakt, że było dwóch na jednego, i to takiego, który nie widzi, wynik tego „pojedynku” jest raczej oczywisty… Mało tego, oberwało mu się również od wuja, no bo przecież, jakim prawem chłopak śmiał dotknąć te „grzeczne aniołki”. W końcu Mer powinien być im wdzięczny, że go przygarnęli, zaopiekowali się i dali dach nad głową, zupełnie, tak jakby to w całe nie z jego majątku był on opłacany…
Chłopak dalej nie chciał chodzić do psychologa, a jego stan tylko się pogarszał. Pojawiły się problemy z samookaleczaniem, gdyż łatwiej było skupić się na tym, że coś go boli fizycznie, niż na emocjach. Co prawda nie chciało mu się wstawać zwykle z łóżka, ale jego ogromne samozaparcie ciężko było pokonać, dzięki czemu udało mu się zacząć ćwiczyć. Wysiłek i zmęczenie sprawnie odganiało natrętne myśli, a dodatkowo chłopak uczył się zarówno samoobrony, jak i ataku, co dodatkowo było genialnym sposobem na wyładowanie emocji, jak i minimalne pozbycie się poczucia bycia bezsilnym. Mistrzem w tym nigdy nie został, ale za to nauczył się o najbardziej wrażliwych punktach na ludzkim ciele oraz tego, jak w nie trafić pomimo braku wzroku. Był to poziom wystarczający, aby bójki mające miejsce w przyszłości nie były już tak jednostronne.
Z czasem domowe kłótnie i bycie kozłem ofiarnym zaczynały go już przytłaczać do tego stopnia, że wolał wychodzić z domu i ich unikać. Wujostwo nie zwracało większej uwagi na to gdzie jest, co i z kim robi, o chłopaka martwił się zdecydowanie bardziej jego kamerdyner, czy część służby, która jeszcze nie została wymieniona przez nowego „pana domu”. Spacery zwykle nie były niczym wybitnym, aż do pewnego wieczora, gdy natknął się na pewną trójkę w podobnym mu wieku. Można ich nazwać „dziećmi z ulicy”, którzy na widok chłopaka na wzór księcia pomyśleli, że ten na pewno ma coś cennego, na czym można zarobić. Kto, by pomyślał, że z tak dziwacznych okoliczności pseudo „napaści” wyrośnie długoletnia przyjaźń.
Był to dość ciekawy zbiór osobowości – młody panicz Mercury aspirująca na streamerkę/influeserkę Robin, jej brat Damien, który był porządnym, starszym od reszty chłopakiem, a równocześnie hackerem i handlarzem narkotyków i ostatni, lekko szurnięty Xaviery, który raczej się nie krył z faktem, że zarabia na swoim ciele.
Ta gromadka zaskakująco dobrze się dogadywała. Mercury zaczął wykradać się z domu, aby się z nimi spotykać, a razem dopuszczali się względnie moralnych czy legalnych rzeczy… Ogólnie nie było to nic, czym warto się chwalić. Z bardziej pozytywnych rzeczy jednak okazało się, że łączy ich zamiłowanie do muzyki. Choć rock, jak dotąd raczej nie był ulubionym gatunkiem Mera, to szybko się przekonał, a z czasem sami utworzyli swój mały „garażowy zespół”, w którym chłopak rozpoczął przygodę z gitarą elektryczną dodatkowo robiąc za głównego wokalistę.
Takie grono było dla przytłoczonego emocjami chłopaka środowiskiem idealnym. Nikogo tam nie interesowało, czy trzyma fason, czy też nie, nie było ważne jak wygląda i czy koszula jest zapięta pod ostatni guziczek, czy jest miły, czy szczery. Tylko wtedy mógł być, chociaż po części sobą i uwolnić się od wpajanych mu całe życie zasad, a gdy z czasem pojawiały się pierwsze epizody manii, zabawa stawała się tylko lepsza. Czuł się wolny. Poczucie bezkarności jednak kiedyś całą grupę zgubiło. Pewnego razu doszło do poważnej bójki między nimi a inną podobną do ich grupy. Powód nie był istotny, gdy wszyscy byli pod mniejszym lub większym działaniem alkoholu. Wystarczyło kilka zaczepek z obu stron, aby narodził się konflikt, w którym w ruch szybko poszły nawet noże i twarde przedmioty. Każdemu się wtedy oberwało, niefortunnie jednak Mercury przesadził i wysłał jednego chłopaka do szpitala z mocnym wstrząsem mózgu. Nie było to coś, co udało się przemilczeć, gdy dzieciaki zostały złapane, a rodzice poszkodowanego wnieśli oskarżenia. W końcu z ich strony był to idealny sposób na wyłudzenie pieniędzy, których paniczowi nie brakowało. Na tym też się na szczęście skończyło. Dzięki dobremu adwokatowi sprawa poszła szybko, Mercury musiał jedynie wypisać czek, a później uczęszczać na przymusową terapię w związku z jego problemami z agresją.
Chodzenie na wspomniane spotkania bardzo mu się nie podobało. Nie czuł, aby miało mu to jakkolwiek pomóc z jego problemami, za lepszą terapię uważał wszystko, co robił z przyjaciółmi. Z czasem, więc nauczył się klepać pospolite formułki, aby odhaczyć godzinę i dostać podpis dla kuratora. Początkowe wizyty jednak pozwoliły oficjalnie zdiagnozować u chłopaka chorobę afektywną dwubiegunową oraz dobrać leki, za którymi ten niezbyt przepadał. Fakt, normowały one w jakimś stopniu jego spadki i wzloty samopoczucia jednak brakowało mu właśnie tych górek energetycznych, podczas których zapominał o wszystkich problemach, i chociaż przez ten krótki czas mógł czuć się dobrze.
W każdym razie, po tej sytuacji skończyła się wolna wola. Wujostwo zaczęło surowiej spoglądać na podopiecznego, twierdząc, że ten „zniszczy wizerunek ich nazwiska takim zachowaniem”. Zapewne to był jedyny powód, dla którego się zaangażowali, aby ukryć przed światem kartotekę chłopaka – czego to się nie da osiągnąć mają takie fundusze… Od tamtej pory nie mógł on spotykać się już z nowymi przyjaciółmi, wyjść z domu w glanach, nie przejmując się ubraniem, czy spędzać noce w klubach. Nie był z tego powodu zadowolony, ale poniekąd nie miał też możliwości protestu. Trzymał się on, więc zasad, choć robił to bardziej dla rodziców. Tłumaczył sobie, że to jest zachowanie, jakiego by od niego oczekiwali, i to że ich tam nie było, nie oznaczało, że, by ich nie rozczarował. Z czasem jednak dla spokoju zarówno Mercurego, jak i jego rodzinki, chłopak został wysłany do uniwersytetu Mann w stosunku, do czego miał on mieszane uczucia. W końcu pójście do takiej szkoły i nauka magii wcale nie brzmiała najgorzej jednak… Jak ten książę z pałacu, całe życie obsługiwany przez służbę, miał się teraz odnaleźć, będąc pierwszy raz w życiu w normalnej szkole, i to jeszcze takiej z akademikiem i przestrzenią dzieloną z innymi ludźmi? Tak, ta część zdecydowanie mu się nie podobała, wyboru, jednak nikt mu nie dał.