Apoteoza


Authors
ObywatelKajen
Published
1 year, 8 months ago
Stats
914

Jak myślisz, co sobie taki człowiek myśli zaraz przed śmiercią? Śni mu się coś? Jak idzie do Nieba?
Rok 1966. Odbywa się pogrzeb Eugeniusza Myśliwskiego.

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset
Author's Notes

Coś (przynajmniej dla mnie) depresyjnego napisane z powodu mojego depresyjnego i łaknącego angstu stanu. Tak działa na mnie przejście z lata na jesień... Tytuł zainspirowany nie tylko zjawiskiem, ale również tym przepięknym soundtrackiem z gry, o której nie mam zielonego pojęcia. Spotify mi podsunęło ten utwór i bardzo się z tego powodu cieszę. Serio, cudo; mogę wręcz przyznać, że dobrze posłuchać go w tle do czytania tego opowiadania. Przy okazji, edytując to, udało mi się zauważyć, że w tym opowiadaniu brak kursyw. No nieźle.

Gynek powoli poruszył się, wybudzając się ze snu. Jego prawa dłoń była rzucona na twarz tak, by zakryć oczy przed promieniami słońca na niebie. Mrucząc coś niezrozumiałego nawet dla siebie pod nosem, cofnął rękę i uchylił oczy; ukazało mu się bezchmurne, błękitne niebo czerwcowego poranka. A może i południa. Sam do końca nie wiedział, jaką mieli godzinę, a nie mógł stwierdzić ile spał. Ziewnął porządnie i w końcu otworzył oczy, podniósł się do siadu.


Przed nim rozciągało się pole, a nie aż tak daleko widoczne były zabudowania Giszowca – domki osiedla-ogrodu stały w równych szeregach, komponując się idealnie ze sobą. Było ciepło, ale wiał lekki wiatr, przez co siedzenie w polu nie było aż takie złe. Wyglądało to wręcz romantycznie, strasznie sielankowo, pomyślał Gynek. Zdecydowanie dałoby się to przerobić tę scenerię na nowy obraz. Dobrze było czasami odsapnąć od harmidru, tym bardziej, jeśli Gynek mieszkał razem z kilkunastoma innymi, nieżonatymi górnikami.


— Hej, w końcu się obudziłeś! — usłyszał głos za sobą i natychmiastowo się odwrócił w tamtą stronę.


Za nim stali jego dobrzy przyjaciele; Hanik, Ernst i Marcin. Osoby, które tamtego feralnego miesiąca uratowały go. I nie mówił tu o powstaniu, a o zachęceniu do przyjazdu na Giszowiec – szczerze mówiąc, gdyby nie to, pewnie dawno by się utopił w Odrze. Nie miał gdzie się udać po tym, jak rodzina go wyrzuciła z domu, więc było to dla niego jedyne wyjście. Potem wybuchło powstanie i tak poznał tę trójkę… Wciąż nie wierzył, jakie musiał mieć szczęście, żeby tak trafić. Dlatego był im tak bardzo wdzięczny.


Wtedy niczym piorun uderzyły go wspomnienia z koszmaru, który przed chwilą miał. Ich ciała powieszone na stryczku, dudnienie nadchodzącego wojska, krzyki i strzały… Nie wiedział. Za cholerę nie wiedział, co to miało znaczyć. Nie chciał wiedzieć. To po prostu jego umysł w ten sposób reagował na stres, prawda?


Nawet nie poczuł, gdy po jego policzku spłynęła łza.


— Gynek? Co jest, czemu płaczesz?! — Hanik podbiegł do niego, uklęknął przy nim i chwycił za ramiona.


Gynek wpatrywał się w przyjaciela z niedowierzaniem, przyglądając się dokładnie jego twarzy, jakby szukał w niej czegoś. Wytarł łzy wewnętrzną stroną dłoni, po czym się roześmiał.


— Ja… Po prostu cieszę się, że was mam przy sobie. Że tutaj jestem — odparł, chociaż dobrze wiedział, że wcale nie o to chodzi. Ale nie mógł. Nie mógł im tego powiedzieć.


— Gynek… — uśmiechnął się Hanik, a w jego błękitnych oczach malowała się troska — …to nie jest powód do płaczu. Zawsze przy tobie będziemy.


— Oj tam, daj się chłopakowi wypłakać, póki młody — wtrącił się Ernst. — to prawie dziecko.


Gynek wziął głęboki wdech, aby się uspokoić i próbował się nie rozpłakać ponownie. Musiał być silny. Dla siebie i dla swoich przyjaciół. Ernst się mylił… nie był już dzieckiem.


Hanik sam wstał, poprawił spodnie i obwieścił zebranym tu znajomym:


— Lynka powinna za chwilę kończyć robienie obiadu. Chodźcie, chyba nie chcemy go mieć zimnego — zaśmiał się i powoli zaczął kierować w stronę robotniczego osiedla.


Gynek również wstał, dorównując kroku towarzyszom, chociaż z tyłu głowy dalej miał ten okropny sen.




~*~




— Ej, Michał — z modlitwy wyrwał go szept przyjaciela siedzącego obok i szturchnięcie łokciem w bok.


— Czego? — odpowiedział agresywnie w szepcie. Nie miał teraz czasu na pogaduszki.


— Jak myślisz, co sobie taki człowiek myśli zaraz przed śmiercią? Śni mu się coś? Jak idzie do Nieba?

Michał oderwał wzrok sprzed swoich splecionych rąk i popatrzył na Krzyśka siedzącego obok niego. Uniósł jedną brew.


— Nie wiem — wzruszył ramionami Michał niezainteresowany rozmową. — ale ujek Ojga umarł w śnie. Chyba najbardziej spokojny sposób na odejście…


— No, może.


Michał odwrócił wzrok od siedzącego obok chłopaka, ale tym razem spojrzał na stojącego przy ołtarzu księdza Piontka. Przed nim stała zamknięta trumna, wokół której znajdowało się mnóstwo kwiatów – głównie białoczerwonych. Poczuł, jak łzy napływają mu do oczu.


— …był on człowiekiem bohaterskim, niebojącym się poświęcić swojego życia dla dobra innych. Wszyscy będziemy pamiętać jego udział w powstaniu — Michał go praktycznie nie słuchał, zbyt zajęty swoimi myślami. — jak i pomoc, którą obdarzył mieszkańców Giszowca zaraz po wojnie.


Nie wytrzymał dłużej, rozpłakał się na samą myśl, że Ojgena nie będzie już z nimi. Mężczyzna był dla niego jak ojciec; zastępował w każdym sensie jego biologicznego ojca, którego nigdy nie poznał. Wspierał go, wychowywał, zawsze miał dla niego czas… Nawet jeśli Michał był już dorosły, nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niego. Nie dało się jednak ukryć, że Ojgen był samotnym i smutnym człowiekiem… wojna odmieniła jego życie. Stracił najbliższych przyjaciół (rodziny nigdy nie wspominał), dom. Dlatego po wojnie skupił się na pomocy innym, którzy mocno ucierpieli, jednak nikt z nich nie miał takiej relacji jak Michał z Ojgenem.


— Teraz przynajmniej znowu będzie ze swoimi kamratami.