[PL] Biuro do spraw beznadziejnych


Authors
Nandoletka
Published
4 years, 10 months ago
Updated
4 years, 10 months ago
Stats
1 1081

Chapter 1
Published 4 years, 10 months ago
1081

Wyrzucona z nieba za złe zachowanie anielica i diabeł tak dobry, że go w piekle dłużej nie chcieli, łączą siły, by przetrwać we współczesnym, ziemskim mieście na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Różnice charakterów i odmienne podejście do życia dostatecznie utrudniają im komunikację, a co się stanie, gdy dodamy do tego skrajnie odmienny rodowód i niechęć do siebie? W ramach pokuty mają pomagać wszystkim, którzy tylko się zwrócą do nich o pomoc. Problemy, z jakimi trafiają do nich ludzie, zdecydowanie proszą się o interwencję sił wyższych...

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset

0. Wstęp


Daisy zgrabnie przełożyła nogę na nogę. Zaciskając palce na aparacie, przeżuła głośno kilka razy ciamkaną gumę i zrobiła nią wielkiego balona, którego szybko zassała z powrotem do ust, nim zdążył pęknąć i oblepić całą jej twarz. Chociaż siedziała spokojnie i zdawała się bez większych emocji kontemplować otoczenie, w środku aż się w niej gotowało. Ani jednego interesującego modela. Ani jednego ciekawego spotkania, które mogłaby uwiecznić. Żadnego słodkiego kotka czy niemowlęcia. Żadnych zakochanych par całujących się w deszczu, którego w sumie też nie uświadczyła. Żadnych śmiesznych upadków z hulajnogi.

Czasami to naprawdę nie ma co się starać. 

Dziewczyna przymrużyła oczy i wydymając wargi, zwróciła twarz w stronę zachodzącego słońca. Wydawało się jej, że z daleka słyszy szum fal. Whisperia Walks to średniej wielkości miasto na południu Kalifornii, tuż u brzegu oceanu, gdzie życie toczy się powoli, nic nigdy się nie dzieje, a czas jakby zatrzymał dobre trzydzieści lat temu. Daisy w swoje siódme urodziny postanowiła, że gdy tylko skończy dwadzieścia dwa lata wyjedzie do Hollywood i zostanie światowej sławy aktorką. Pięć lat później zamarzyła się jej kariera tancerki, tym razem w Los Angeles, ale na szczęście po skrę ceniu sobie obu kostek na raz upierała się przy fotografii. Korzystając z letnich wakacji, od blisko tygodnia wychodziła z domu na całe dnie i z aparatem przemierzała miasto, w oczekiwaniu na sfotografowanie czegoś, czego nie umiała doprecyzować, ale wiedziała, że jak to "coś" zobaczy, to będzie wiedziała, że właśnie na "to" tak długo czekała. I tyle potrzebowała z grubsza do szczęścia.

Dzisiaj jednak zaczęła wątpić w to, czy w tym miejscu w ogóle nadarzy się okazja do zrobienia chociaż jednego, udanego i do tego ciekawego zdjęcia. Do tego pory zrobiła może ze trzy, które można by od biedy zaklasyfikować w ten sposób. Jednak zawsze, cholera jasna, zawsze, gdy już udało się jej dostrzec coś interesującego i przyczaić, to od razu ktoś zaczynał krzyczeć, że nie życzy sobie robienia mu zdjęć. Tak więc więcej czasu Daisy spędzała na uciekaniu przed wkurzonymi, niedoszłymi modelami niż na fotografowaniu.

Daisy stanęła i przeciągnęła się, po czym rzuciła tęskne spojrzenie dróżce prowadzącej do głównego wejścia na plażę. Chociaż był już wczesny wieczór, turyści dość licznie spacerowali promenadą, kupowali lody, pamiątki, siedzieli w restauracjach szybkiej obsługi i pili kolorowe napoje. Daisy wysłupała kilka dolarów z kieszeni rozkloszowanej spódnicy i zadekowała się w skrytej między sklepem odzieżowym a barem kawiarnii. Usiadła w kącie, ukryta za naturalnej wielkości makietą jakiejś dawno zmarłej gwiazdy filmowej, gdzie między jednym gryzem ciepłej kanapki a łykiem koktajlu, przeglądała zdjęcia, jakie udało się jej zrobić w ciągu ostatnich kilku godzin. Z każdym kliknięciem w odpowiedni guzik urastała w niej frustracja. Zacisnęła palce na obudowie urządzenia tak mocno, że niewiele brakowało, aby ją uszkodziła. W końcu, zrezygnowana, odłożyła aparat na stolik i skończyła jeść, przeżuwając każdy kęs z niepasującą do tej czynności złością. Wytarła usta serwetką w jakieś dziwne czerwone groszki i zmięłła ją w kulkę, po czym wrzuciła do pustego już pucharka. Chwilę posiedziała, pokiwała jedną nogą, potem drugą, aż nareszcie otwarcie przyznała, że się znudziło jej robienie czegokolwiek. Wstała i z zadartym nosem opuściła stolik, tylko po to, aby po sekundzie przypomnieć o sobie o zostawionym tam aparacie. Wyszła z kawiarni z zamiarem powrotu do domu.

Zamiar ten opuścił ją równie szybko, jak tylko ponownie spojrzała w stronę wejścia na plażę. Wahając się chwilę, ruszyła, ale w stronę tego bardziej odosobnionego, gdzie rzadziej pojawiali się turyści. Wiązało się to z dodatkowym kilometrem marszu, ale przynajmniej zapewniało pewien komfort twórczy. Gdy droga zrobiła się bardziej piaszczysta, zdjęła buty i na bosaka poczłapała tuż nad brzeg. Usiadła na nagrzanym w ciągu dnia piasku i z racji lepszego zajęcia zaczęła się patrzeć na sunące się za horyzont słońce. Leniwie, leniwie chowało się w basenie wody, a niebo nabrało ślicznego kolorytu. Sielanka.

Mogłaby sobie tak siedzieć bez końca. I pewnie by tak siedziała, gdyby na niebie nagle nie pojawiło się coś naprawdę jasnego.

Asteroida? Daisy nie miała pojęcia, nie znała się na astronomii ani też nie miała gwarancji, że ma przed oczami jakiegoś innego kosmicznego śmiecia. Cokolwiek by to nie było, pędziło z ogromną prędkością, przecinając niebo smugą jasnego światła w pół. Pierwszą myślą Daisy było zrobienie temu czemuś zdjęcia. W sekundę poderwała się na równe nogi. Szybko włączyła aparat, nawet go poganiając, by animacja startowa jak najszybciej się załadowała i mogła łapać ostrość na to spadające cudo. Ale im więcej zdjęć robiła, tym szybciej sobie uświadamiała, że jak to coś rąbnie w ocean, wywoła co najmniej kilkunastometrową falę. Z pazerności chwyciła buty jedną ręką i potykając się o własne nogi, zapadając raz po raz w piachu, pognała w stronę ulicy prowadzącej do miasta. Jednak gdy już miała je przekroczyć, ogarnął ją przenikliwy chłód. Wstrząsnął nią tak silny dreszcz, że musiała się zatrzymać, a do tego upuściła buty. I wtedy zmusiła do obejrzenia się za siebie. Coś unosiło się nad wodą, emitując bladoniebieską poświatę dookoła niesprecyzowanej sylwetki. Do tego właściwie znikąd pojawiła się gęsta jak mleko mgła.

Daisy nigdy nie narzekała na problemy ze wzrokiem, ale teraz była przekonana, że oczy sobie z niej kpią.

Przecież to niemożliwe, żeby nagle z tego, kontynuując niezwykle fachowe nazewnictwo, czegoś, wyrosły... skrzydła?