Geneza, trochę prolog????


Authors
RUKIETA
Published
2 years, 11 months ago
Stats
3081 2

Mild Violence

sfdjkngvnj trochę drewno na początku, ale potem się rozpędziłam, więc git B))))

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset

Nie było początku ani końca, tylko on, Pierwotny Bóg tego świata samotnie błąkający się po pustce. Zewsząd otaczający Go czerwony piach ciągnął się kilometrami w każdą  ze stron.
Nudne, bardzo nudne.
Chciałby, żeby było tu coś poza czerwonym pustkowiem.

Bazyliszek wytrząsnął ze swojej głowy małego węża i... najzwyczajniej w świecie wcisnął go w ziemię, jak pestkę dyni. Przykucnął tuż przy swoim 'dziele'.

'Tu ma być coś ciekawszego niż ten piach. Postarasz się dla mnie prawda?'

Kto by się spodziewał, że gad faktycznie wyrośnie na pokaźnych rozmiarów drzewsko o płatowanej, pasiastej korze. Drzewo mieniło się odcieniami beżu i bordo. Przez pewien czas widać było przewagę  jednego koloru, a po paru miesiącach następowała zamiana.

W czasie Beżu, w pobliżu drzewa zaczynały pojawiać się nowe rośliny zupełnie niepodobne do ich seniora. Wkrótce, na miejscu pojedynczej rośliny wyrósł cały las, pełny niesamowitych barw i zapachów.
Po zmianie następował czas Bordo, w którym wszystkie rośliny przybierały przepiękne kolory i cały las zdawał się mienić równie pięknie co pierwotne drzewo. 

On był zadowolony, wszystko co tu powstało było miłe dla oczu, jednak sama uroda tego miejsca nie sprawiła, że pozbył się ciążącego uczucia.
Nadal było nudno, bardzo nudno. 
Potrzebował czegoś, co go zabawi, czegoś co odciągnie jego myśli na inny tor! Czegoś żywego…

Tym razem Jego głowę opuściły dwa węży. Nie czekając na żadne polecenia, parka chyżo oddaliła się od swojego Pana.

'...skoro tak, to liczę na szybkie postępy.'


Efekty nie pojawiły się jednak szybko. Musiał czekać większą ilość Zmian, zanim pierwszy raz zobaczył coś co nie było rośliną lub jego wężem.
Mały, puchaty lis przebiegł przed nim, gdy odpoczywał na polanie. Zdarzyło się to jeszcze kilka razy, a z biegiem czasu, oprócz lisów, pokazywały się inne, typowo leśne zwierzęta.
Uczucie nudy na jakiś czas zniknęło. Teraz mógł spędzać czas z wesołymi, beztroskimi stworzeniami. Ścigał się z nimi przez las i kąpał w rzece.
W pewnym momencie zaczął nawet rozumieć ich intencje! Jednak z czasem poczucie rutyny wróciło, znowu nie mógł dobrze się bawić.
Znowu było nudno.
Ale co sprawiłoby, że ten świat zacząłby tętnić życiem? To musiałoby być coś, co nie tylko od tego świata bierze, ale i też coś mu daje. Coś, co jak On potrafiłoby tworzyć rzeczy z niczego!

Metodą prób i błędów stworzył ludzi, którzy swoją ciekawością i umiejętnościami, potrafiliby zmienić nudne wzgórza w kipiące ekscytacją...twory... czymkolwiek by one nie były.
Aby i ludzie się nie znudzili, dla towarzystwa postawił podobne do nich elfy. Zostały one pobłogosławione zdolnościami magicznymi i wielką ambicją, która ciągle pchała je do przodu. By poznać to, co nieznane.
Następnym tworem były dumne gryfy, istoty o niezwykle wielkiej tężyźnie i równie wielkim ego. Pomimo ich ognistego temperamentu, było czuć od nich tylko chłód. Nie były tym, czego oczekiwał, ale nie cofnął swojej decyzji.
Chcąc odpokutować za nieprzyjazną innym rasę, stworzył drakonidy o miękkich sercach, gościnnych dla wszystkich wokół.
W końcu nie był tu sam, nie było już nudno.
On był wdzięczny im, a oni Jemu. W końcu dostał też swoje imię, nazwano go Zernboh.


Powstawały miasta i społeczności, każdy mógł znaleźć swoje szczęście, wiedząc, że nie spotka go nic złego. Z czasem rasy stały się coraz bardziej otwarte na siebie, elfy mieszkały z drakonidami, drakonidy z ludźmi, nawet zamknięte na świat gryfy pojawiały się gdzieniegdzie w większych miastach. Zaczęły pojawiać się pierwsze związki między rasowe, powstawały nowe, niesamowite gatunki. Mantykory, chimery, wilkołaki, a potem nawet i wampiry czy golemy.
Takie istoty nazwano halbiami. Halbie były nieludzko silne, rasy czystej krwi nie mogły się z nimi równać. Jednak swoją siłę fizyczną odpłaciły słabą psychiką. 

Halbie nie potrafiły poradzić sobie z nadmiernym przeciążeniem psychicznym, łatwo popadały w marazm i szybko się denerwowały. Często dochodziło między nimi do rękoczynów. Przez te sytuacje rasy czystej krwi szybko zmieniły nastawienie do halbii i zaczęły je ograniczać.
Narastały konflikty, wszyscy obracali się przeciwko sobie, na świecie zapanował chaos.
Na pewno nie było nudno.

Zernboh nie wiedział, co było tego skutkiem, nie wiedział jak pomóc halbiom, to nie on jest stworzył. Sam znał gorycz zgniłego dzieła, jednak nie podobało mu się podejście czystych ras. Znając sytuację jedynie po łebkach i wiedząc o problemie mieszańców,bóg bez wahania opowiedział się po ich stronie. Tak samo postąpili ludzie, którzy z halbiami mieli najwięcej wspólnego.
Sprzymierzone elfy i drakonidy, nazywane wówczas klarykami, nie były zadowolone z takiego obrotu spraw. Znając ogromną moc ich boga, postanowiły sprowadzić na świat istotę, która mogłaby się znim równać.
Klarycy stworzyli własnego mieszańca, co za ironia.

Niedługo potem wybuchła wojna.

Obie armie spotkały się nad kontynentalną rzeką, by stoczyć rozstrzygającą bitwę. Mając po swojej stronie Zernboha, halbie nie czuły strachu, były pewne zwycięstwa. I faktycznie, nie ważne jak wspaniałą magią operowały elfy i drakonidy, nie miały szans w bezpośrednim starciu ze swoim stwórcą.
Zdawać się mogło, że wynik bitwy był przesądzony i niektóre z halbii poczuły się na tyle pewnie, że urządzały głośne biesiady w środku nocy.

Pewnego dnia klarycy nie zaatakowali od razu, zamiast tego stanęli na przeciwnym brzegu i w ciszy czekali. Niedługo później przez armię przetoczyła się niewielka kolumna pełna uzbrojonych strażników. Na końcu pochodu znajdowała się klatka z futrzastą, niebieską istotą nieco wyższą od przeciętnego człowieka.Była wyraźnie poruszona, kilka drakonidów w zbrojach starało się ją uspokoić, ale nie przynosiło to zbyt dużego skutku. Na drugim brzegu narastało napięcie.

To halbia?’

 ‘Z klarykami?Nie rozśmieszaj mnie, to musi być coś innego.’

 ‘Nie, on może mieć rację…’

Nie mylili się, faktycznie była to halbia, ta sama, którą kilka tygodni wcześniej, w pocie czoła, stworzyły elfy i drakonidy. I przez te kilka tygodni przygotowywały ją w jednym celu, do walki z Zernbohem. Istota miała długie, szpiczaste uszy, pokrywało ją błękitne futro. Zajadle szczerzyła kły szarpiąc się na łańcuchu zaciśniętym wokół jej szyi. Nie mogła być zadowolona.

Jeden ze strażników otworzył klatkę i szybko odskoczył. Bestia nie czekała na zaproszenie, natychmiast wyskoczyła i z przeraźliwym rykiem rzuciła się w stronę rzeki.

Zernboh zawahał się, był po stronie halbii, a teraz, by je obronić ma walczyć z jedną z nich? Jego osłupienie minęło w momencie, gdy poczuł na twarzy mroźny powiew, a z żołnierzy stojących przy brzegu została tylko czerwona plama i kilka par butów.

 ‘To… nieoczekiwany zwrot akcji.’

Powiedział zdziwiony. Tak monstrualna siła pochodząca nie od niego samego, ale kogoś innego.

To zdecydowanie nie było nudne!

Dla niego... Ta halbia została stworzona dla niego! Raz jeszcze poczuł ogromną wdzięczność do swojej kreacji. W porządku, walczmy!

Gorączkowo wystrzelił w kierunku błękitnej halbii, ta pospiesznie zafundowała mu spotkanie ze ścianą lodu. Zernboh z impetem uderzył w przeszkodę przebijając się na drugą stronę brzegu.
Bestia błyskawicznie wymierzyła kolejny oziębły cios w głowę jaszczura. Ten jednak, zamiast dać się potulnie uderzyć, pochwycił atakujące go ramię w zęby i mocno zacisnął szczęki.
Chwilę później poczuł w gardle smak krwi i nieprzyjemną bryłę lodową. Natychmiast odrzucił wyjącą z bólu halbię. Korzystając z chwili spokoju, wykrztusił dokuczliwy element.

Rozjuszona bestia także nie traciła czasu. Jednym ruchem zamieniła w pył cały pozostały lód. Wydała z siebie długi, rozdzierający ryk, który w moment został zagłuszony przez szalejący, mroźny wiatr. Powietrze stało się ciężkie, zaczęły latać w nim odłamki lodu. Niebo zaszło granatowymi chmurami, a wiatr wył szaleńczo porywając żołnierzy z nad obydwu brzegów. 

Lodowe odłamki rozdzierały bezwładnie rzucane przez wir ciała. Obie armie patrzyły w osłupieniu na rozgrywający się przed nimi makabryczny spektakl. Z nieba zaczął padać śnieg zmieszany z krwią i trzewiami.

Wkrótce cała okolica została pokryta mieszaniną zwłok i białego puchu.Błękitna bestia nie wydawała się poruszona tym widokiem. Pozostałości oddziałów halbii w panice spojrzały na swojego boga czekając na jego reakcję. Jednak zamiast wściekłości i natychmiastowego kontrataku, którego się spodziewali, Zernboh tylko przyglądał się oziębłemu krajobrazowi. Wszystko w zasięgu wzroku zostało skute twardym, półprzezroczystym lodem.
W końcu podniósł głowę ku niebu i uśmiechnął się szeroko.

 ‘O to właśnie chodziło! Tego tu brakowało!’

Bóg stojący pośród stosów zmarzniętych ciał i zakrwawionych kryształów, z radością wychwalający ten widok. Dla tych, którzy jeszcze przed chwilą mieli go za miłosierną i miłą istotę, była to naprawdę okrutna scena.

Faktycznie, nie była to odpowiednia chwila na otwarte okazywanie pozytywnych emocji, ale nie ten rozpaczliwy obraz dawał mu w tym momencie tyle radości.

W końcu zobaczył czego brakowało w jego świecie. Odkąd pamiętał, zawsze widział tylko czerwień, teraz to wszystko było wspomnieniem. Przed nim rozciągał się cudowny, jasny krajobraz. Biały śnieg wspaniale kontrastował z purpurowym niebem i koronami drzew.

Było przepięknie, a przede wszystkim ciekawie.

Po tym, Zernboh nie był zainteresowany ani bitwą, ani losem mieszańców. W dobrym humorze opuścił pole bitwy.
Widząc, że szansę na wygraną drastycznie spadły, część halbii i ludzi poszło śladem boga i szybko się  wycofało.
Oddziały klaryków także poniosły straty, jednak znajdowały się w zdecydowanie lepszej kondycji. Wynik był przesądzony, nie było nawet sensu podnosić dalszej walki.

Halbie w ponurych nastrojach wróciły do miasta. Czuły niesmak spowodowany odejściem ich karty do zwycięstwa. Złość i żal pogłębiła myśl o sojusznikach, którzy uciekli z miejsca bitwy. Tej nocy żaden ze zbiegów nie wrócił do domu.

Co niespodziewane, klarycy nie urządzili eksterminacji mieszańców. Zamiast tego wprowadzono nowe prawo, według którego halbie musiały poddawać się systematycznym badaniom psychiatrycznym. Miało zapobiegać to powtórzeniu się tych tragicznych wydarzeń, ale było też swoistym przejawem troski ze strony ras pierwotnych.
Po odejściu Zernboha wiele osób zmieniło swój stosunek do niego.Przestał być szanowanym bogiem, a został parszywym zdrajcą, plagą nieszczęść. Bazyliszek stał się symbolem plugactwa, nowym obiektem nienawiści.
Z tego powodu reaktywowano pierwotny plan klaryków, mający na celu pokonanie jego osoby. Powołano nowy oddział składający się zarówno z czystych ras, jak i mieszańców. Oprócz nich, była tam też halbia, która walczyła z Zernbohem. Nazywała się Mudiwa i jak się później okazało, jej powstanie wiązało się z ogromnymi kosztami i stratami, zarówno zasobów jak i w zespole naukowym. Podobno w trakcie przygotowań zginęło ponad dwieście osób, dlatego był to jedyny i ostatni taki projekt.

Ekspedycja wyruszyła w poszukiwaniu Zernboha, ale nie mieli zbyt wiele szczęścia. Zanim natrafili na jakiekolwiek jego ślady zdążyło minąć przynajmniej sześć Zmian. Kolejne osiem zajęło im dogonienie tego ‘śliskiego węża’. Zastali go w świątyni wybudowanej przy ogromnym drzewie o pasiastej korze.
Tuż przed wejściem do świątyni, oddział podzielił się.

Zakończcie to szybko, mam dość tego odludzia.’

Do środka weszła grupa trzech osób. Błękitna halbia i dwa drakonidy.

Mając w pamięci ich ostatnie spotkanie, Mudiwa była niezwykle ostrożna.Słysząc dobiegające zza ołtarza kroki, wszyscy wstrzymali oddech. Na witrażu pojawił się cień, chwilę potem na podwyższeniu pokazał się mężczyzna w niecodziennym, pręgowanym futrze. Ale nie tylko jego ubiór był niecodzienny, uwagę przykuwało gniazdo węży, bez przerwy wijące się na jego głowie. A także ogon, prawie tak długi jak reszta ciała.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, gdy osobliwy mężczyzna nagle krzyknął.

 ‘To ty! Ta halbia, która to zrobiła!’

W podskokach podbiegł do Mudiwy i mocno ją chwycił. Dziewczyna wykrzywiła się zdezorientowana.

 ‘Zrobiła co?’

‘Śnieg! Właśnie jego tu brakowało!’

Po tych słowach, zarówno ona, jak i jej towarzysze przejrzeli z kim mają do czynienia. Byli w ciężkim szoku, w końcu szukali prawie trzy metrowego bazyliszka, nie, wyglądającego ‘normalnie’ cudaka z wężami na głowie.
Mudiwa natychmiast wyrwała się z uścisku i cofnęła o parę kroków, przyjmując bojową pozę.

Zernboh..!'

Mężczyzna uśmiechnął się, jakby na potwierdzenie jej słów. 

Możemy zamienić słówko?’

Nie przyszłam tu rozmawiać.’

Widzę, że nie. Dlatego pytam. Może w swoim napiętym harmonogramie znajdziesz dla mnie chwilkę?’

Zaśmiał się głupkowato. Mudiwa obrzuciła go podejrzliwym wzrokiem i kiwnęła głową. Zernboh klasnął w dłonie i znowu się zbliżył.

Ten chłód! Jak na to wpadłaś? Długo myślałaś nad samym pomysłem?? Podoba mi się cały koncept! Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że z niego skorzystałem??? Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zmieniać pogodę w taki sposób.’

W pewnym momencie nie mówił już do niej, a zaczął po prostu myśleć na głos. Dziewczyna przyglądała się temu z konsternacją. To była ta sama osoba, która prawie pozbawiła ją ręki. Zernboh był właśnie w trakcie trzeciego kółka wokół własnej osi, gdy nagle przystanął i z poważną miną spojrzał na halbię. Wyciągnął rękę przed siebie pokazując dwa palce.

Mam dwie propozycje. Numer jeden: robisz to, po co cię tu wysłano, po czym wracasz i przez resztę życia siedzisz w biurze wypełniając druczki ważniakom...albo numer dwa: dołączasz do mnie, zwiedzamy piękny świat, który w-s-p-ó-l-n-i-e stworzyliśmy, nie wypełniamy druczków dla korporacji i mamy liście.’

Powiedział to z pełną powagą. Mudiwa spojrzała na niego uważnie. O ile posiadanie znacznej ilości liści nie należało do jej ambicji, to wizja nieograniczonej wolności sprawiła, że przeszły ją dreszcze. Zernboh dał jej czas do namysłu, lecz jej towarzysze nie należeli do tych cierpliwych. Nie widząc żadnej reakcji i znając ogólną sytuację dziewczyny, wiedzieli jaką decyzję podejmie. Bez wahania rzucili się na bazyliszka i nim zdążyli minąć Mudiwę, obaj padli na posadzkę. Spod ich ubrań wypełzło kilka niewielkich, burych węży.

To was nie dotyczy.’

To było ostatnie co usłyszeli. 

Dziewczyna spojrzała na swoich towarzyszy, po czym podniosła wzrok na Zernboha.

Czego za to chcesz?’

Mężczyzna uniósł brwi i westchnął.

Czego mam chcieć? Powiedzmy, że twoje towarzystwo. Nie jako mój poddany, ale jako kompan…. Jesteśmy podobni, dlatego, uważam, że powinniśmy trzymać się razem.’

Powiedział uroczyście. Mudiwa była zdziwiona. Oferowano jej nie tylko wolność, ale i możliwość wyboru. Poczuła się dogłębnie wzruszona.

Czy to prawda..?’

Zernboh skinął głową.

Gdyby się zgodziła, to byłby koniec jej dotychczasowego życia...Koniec nadzorów, stałych obserwacji, badań. Koniec planu dnia i nudnych zadań. W końcu coś nowego, coś…ciekawego.
Tylko… jak do tego doprowadzić? Przecież kadra za żadne skarby nie pozwoli jej odejść. Mudiwa spojrzała zdeterminowana.

Jeśli się zgodzę, pomożesz mi z klarykami? Nie wypuszczą mnie tak łatwo. Dla nich nie jestem tylko tanią siłą roboczą, jestem gwarancją pokory wszystkich halbii.’

Wszystko jest da się zrobić.’

Zernboh uśmiechnął się zadowolony. Podniósł ciało jednego z drakonidów i beznamiętnie wcisnął halbii w ramiona. Po chwili dorzucił kilka ze swoich gadów.

Teraz zrobimy to tak, żeby ci uwierzyli. Węże masz gratis.’

Zrobimy co?’

Najpierw wrócisz do tego miasta, z którego cię tu przywiało. Które to było?’

Wallis.’

Elfy? Jestem zazdrosny… Wrócisz tam, narobisz fusów, wiesz, powiesz im to co chcą usłyszeć. „Aaa Zernboh nie żyje! Koniec tej zarazy łuhu!’

Zaczął żywo gestykulować, a przy końcu zdania, ton jego głosu stał się mocno sarkastyczny.

Potem, pożyjesz z nimi trochę, nie musi to być długo, kilkadziesiąt lat wystarczy. W tym czasie spraw, żeby cię polubili. Całodobowy nadzór nie jest nam na rękę, prawda? Po całym tym wysiłku, przychodzi kolejna część planu… Musisz umrzeć.’

Hę?’

Dziewczyna zamrugała oczami. Umrzeć? To jest ten plan? Co to ma znaczyć?!

Tylko w ich oczach.’ Uniósł kciuk w górę. ‘Jakbyś poszła do piachu po tym wszystkim, to żadne z nas nic by z tego nie wyniosło.’

Ah. No przecież. Westchnęła z ulgą. Czyli to takim typem osoby jest ich stwórca. Nie można powiedzieć, że tego się spodziewała.

I co po tej mojej śmierci? Zostaję złym duchem i w zemście zabijam członków kadry?’

Zernboh wesoło klasnął w dłonie.

Możesz, jak najbardziej! Chociaż wolałbym pozwiedzać, bez pościgu na karku!’

Author's Notes

Zdecydowanie za dużo roboty jak na jedną część, aLE BRUUUUUH I TAK NAPISZĘ RESZTĘ

236865317ffe75038ed8b739d5bb0cea.gif