Absolutnie, absolutnie


Authors
ObywatelKajen
Published
2 years, 3 months ago
Stats
1414

Wypadki na kopalni zdarzały się, oczywiście. I to wcale nie tak rzadko. Michał, jako sztygar, tym bardziej o tym wiedział.
Rok 1987. Na kopalni wypadkowi ulega jeden z górników.

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset
Author's Notes

Poczyniony na nowo fluff z dwójką górników, głównych bohaterów uniwersum Ballady z lat 80. – Michała i Eliasza. Moja absolutnie (heh) ulubiona para z tego uniwersum, uwielbiam o nich pisać. Oryginał pochodzi z września 2021.

Wypadki na kopalni zdarzały się, oczywiście. I to wcale nie tak rzadko. Można by rzec, że z ilością przepracowanych lat, człowiek się do tego przyzwyczaja, chociaż każda kolejna akcja ratunkowa przynosiła nerwy, strach i płacz nie tylko matek, żon oraz córek górników, ale również i całej reszty. Niektóre kończyły się tragicznie, w innych – udawało się wszystkich odnaleźć bez problemu.

To nie był pierwszy rok Michała na kopalni. Ba, był sztygarem, dobrze wiedział o tego typu wydarzeniach. Jakoś zdążył się na nie uodpornić, a jednak za każdym razem martwił się o każdego, komu wydarzył się wypadek. Jednak tym razem było kompletnie inaczej – nie dość, że wszystko działo się pod jego nieobecność, to wypadkowi uległa bliska mu osoba. O wiele bliższa niż zwykły przyjaciel.

Większość górników, która z nim pracowała, miała kogoś, kto czekał na nich, aż skończą szychtę. Michał również miał kogoś takiego.

A teraz tego kogoś dotknął ostatni wypadek na dniówce, przez co Michał martwił się jeszcze bardziej, niż o resztę. Gdy tylko o tym usłyszał, od razu pojechał na kopalnię, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Usłyszał, że nie było to nic poważnego, a jeden z górników – Eliasz – będzie musiał pojechać do szpitala w celu założenia temblaka na ramię. Kamień z serca. Mimo iż dzisiejszy przypadek nie był poważny, każdy, ale to każdy górnik wiedział, żeby nie zadzierać z siłami natury. Tym bardziej w ich niebezpiecznym zawodzie.


Do szpitala nie zdecydował się jechać, bo nie miał po co. Żadna z pielęgniarek i tak by mu nie udzieliła szczegółowych informacji, nie byli rodziną. Zresztą, mogłoby to jeszcze wzbudzić u kogoś podejrzenia, a milicja i smutni panowie to naprawdę ostatnie, czego obecnie potrzebował na głowie. Dlatego postanowił wrócić do domu, gdzie czekał poddenerwowany w kuchni.

Zrobił sobie herbaty, aby uspokoić siebie i swoje myśli. Jednak póki napój był zbyt gorący, aby go pić, trzymał kurczowo ręce na ceramicznym kubku, lekko podrygując nogą. Robił tak, przede wszystkim gdy się stresował, praktycznie z nawyku – był już kilka razy upominany o to przez znajomych czy (gdy jeszcze się uczył) nauczycieli, jednak nigdy nie umiał przestać. Pomagało mu to się odstresować.


~*~


Za oknem było już ciemno – niebo było całkowicie czarne, a ulicę rozświetlały jedynie lekko świecące lampy. Zbliżał się późny wieczór, a Eliasza dalej nie było…

Nie chciał się przyznać, ale podczas czekania mężczyzna usnął na kanapie z policzkiem opartym o rękę. Nie pamiętał, czy cokolwiek mu się śniło, ale na pewno długo nie spał. Ziewnął, przecierając oczy kciukiem i palcem wskazującym. Spojrzał na zegarek – dwudziesta pierwsza piętnaście. Dlaczego do cholery go tak długo nie było?

Wtem, jakby czytając w jego myślach, usłyszał dźwięk przekręcanego zamka i ciche skrzypnięcie drzwi, które się otworzyły.

Michał wstał energicznie, aby wyjść do przedpokoju i zobaczyć stojącego w drzwiach Eliasza z temblakiem na lewej ręce.


Bez zawahania się podbiegł do niego i przytulił, obejmując go w pasie – może trochę zbyt energicznie. Schował twarz w zgięciu szyi Eliasza, biorąc głęboki wdech i wydech. Ulżyło mu, widząc, że mężczyźnie nie stało się nic poważniejszego. Czuł niebywałe szczęście. Nic mu nie było. No, prawie.

— Hej, ostrożnie. — powiedział Eliasz, mając na myśli to, jak energicznie Michał go przytulił. Nie chciał przypadkiem go zranić, zahaczając o temblak.

Sztygar podniósł wzrok na twarz swojego kochanka i pocałował go delikatnie w usta. Eliasz odwzajemnił pocałunek, przyciągając mężczyznę bliżej do siebie zdrową ręką.

— Tęskniłem… — wymamrotał, chociaż nie widzieli się tylko kilkanaście godzin. Jednak czuł, jakby pobyt w szpitalu trwał dobre kilka lat, a nie jedynie dzień. Dzień wystarczył, aby Michał się o niego martwił i tęsknił jak nigdy. — Dzięki Bogu…

Nie musiał nic więcej dodać, bo oboje dobrze wiedzieli, za co dziękuje. Dziękował, chociaż sam przez połowę życia – odkąd tylko odkrył, że woli mężczyzn, a nie kobiety – kwestionował swoją wiarę w Boga i Jego istnienie.

Mężczyzna pomógł Eliaszowi zdjąć z siebie płaszcz, odwieszając go na wieszak stojący obok.

Michał ponownie objął swojego partnera i przyłożył swoje czoło do czoła drugiego mężczyzny. Odetchnął z ulgą.


~*~


Leżeli razem w łóżku – Eliasz na plecach, aby nie uszkodzić obojczyka, a Michał przy jego boku, trzymając swoją głowę na piersi mężczyzny i wsłuchując się w bicie jego serca. Uspokajało go to. Eliasz z przymkniętymi oczami głaskał go delikatnie po włosach zdrową ręką. Okiennice ich sypialni były zamknięte, a do tego firany zasunięte. Jedyne światło dawała nocna lampka, która otulała pokój złotawym światłem, mieszając się z cieniami.

Michał czuł się tak wygodnie, że postanowił zamknąć oczy, powoli usypiając. Pozwolił, aby pojedyncze kosmyki kręconych włosów opadły mu na twarz.

Przez długi czas jedynym, co słyszał były ich zrównane, spokojne oddechy.

W końcu to Michał, nie potrafiąc jednak zasnąć, przerwał ciszę.

— Martwiłem się o ciebie. Mogłeś stracić całą rękę… Albo i gorzej.

Eliasz powoli otworzył oczy, zamrugał i ziewnął, po czym odwrócił głowę w stronę swojego kochanka i uśmiechnął się lekko, mimo zmartwionego wyrazu twarzy.

— Na szczęście to nic takiego, Michał. Jedynie wybity bark. Trochę czasu i będę mógł wrócić do pra-

Sztygar przerwał mu, podnosząc się do siadu i marszcząc brwi:

— Nic takiego? Nic takiego? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co w ogóle pieprzysz, człowieku? Mogłeś zginąć.

Eliasz mruknął coś sam do siebie, wyraźnie niezadowolony, że w ogóle to powiedział. Chociaż mocno kochał Michała, wiedział, że przy nim trzeba uważać, co się mówi – był wybuchowy, bez problemu można było go sprowokować, często nawet nie próbując zrozumieć drugiej strony. Jedna z niewielu cech, których nienawidził u swojego kochanka.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, a Michał dalej miał niezadowolony wyraz twarzy. W końcu to Eliasz odezwał się ponownie:

— Michał — zaczął — ani ty, ani ja nie pracujemy na kopalni od wczoraj. Oboje dobrze wiemy, jakie ryzyko to niesie… Inaczej byśmy nie podjęli pracy tam, prawda? Wybity bark to naprawdę nic w porównaniu z innymi rzeczami, które przytrafiły się górnikom na dole.

Cisza.

Myślał już, że Michał się na niego obraził i znowu będzie go ignorować przez jakiś czas; jednak ten wziął głęboki wdech, zrobił minę, jakby miał odpowiedzieć ripostą, po czym zrezygnowany spuścił wzrok, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Położył się ponownie na klatce piersiowej Eliasza.

— Wiem, ale… Najmłodsza osoba, która zginęła na Wieczorku, miała czternaście lat, Eliasz — dodał nacisk na wiek młodego górnika, akcentując słowo „czternaście”. Eliasz musiał przyznać, że wcześniej nie słyszał tej historii, ale czyż nie takie było życie na Śląsku przed wojną? — Po prostu martwiłem się o ciebie.

Drugi mężczyzna objął go mocniej, przysuwając do siebie i całując w czoło.

— Wiem. Ja też bym się o ciebie martwił. Zresztą, cały czas się martwię…

Nie musiał dopowiadać o co – obaj dobrze wiedzieli. Przecież za ich związek – ich miłość – mogła ich czekać śmierć. Obaj dobrze zdawali sobie z tego sprawę.

Michał posłał mu lekki uśmiech, chociaż w jego piwnych oczach malowała się gorycz. Zamknął je, teraz naprawdę chcąc zasnąć. Jego partner oparł swój policzek o jego głowę i również zamknął oczy.

— Michał?

Jego powieki były już za ciężkie, by je otworzyć.

— Hm?

— Przaja ci.

Urocze. Eliasz może i był Warszawiakiem, ale to jak próbował przy Michale używać godki było urocze. Tym razem uśmiechnął się, szczerze.

— Jŏ ciebie tyż.

Chciał, żeby chwile jak te trwały wiecznie.