Lipstick on the Glass


Authors
ObywatelKajen
Published
1 year, 29 days ago
Updated
1 year, 29 days ago
Stats
1 2771

Chapter 1
Published 1 year, 29 days ago
2771

Było wiele powodów, dla których Gynek nie przepadał za grudniem.
Sylwester 1930-31. Gustlik oraz Gynek rozmawiają podczas sylwestrowej imprezy, choć nie jest ona dla wszystkich przyjemna.

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset
Author's Notes

Ostatnimi czasy publikuję mało opowiadań, ale staram się, aby każde z nich było dłuższe, bardziej detaliczne, staram się progressować – przez co pisanie ich zajmuje mi trochę więcej czasu. Poza tym ostatnio mam jakieś skoki między kompletnym brakiem weny a pisaniem 298339 rzeczy na raz. Także tego. Serdecznie chcę podziękować Dorze oraz Julkowi za bycie moimi beta czytelnikami! Od razu zaznaczę, że do tego opowiadania pojawi się drugi rozdział. Kiedy? Nie wiem, zobaczę, ile zajmie mi napisanie go oraz inne projekty (zarówno pisarskie jak i artystyczne). Ale będzie bardziej hurt/comfort niż ten, bo tu comfortu ani trochę nie ma... Cóż, bez dłuższego przedłużania, zapraszam do czytania!

Chapter 1


Było wiele powodów, dla których Gynek nie przepadał za grudniem. Ba, wręcz nienawidził tego miesiąca. Dni były krótkie, noc zapadała szybko – zawsze wtedy myślami powracał do słonecznych czasów wiosny i lata, gdy w giszowieckich ogrodach kwitły róże, a dzieci bawiły się wesoło na ulicach i na rynku. Nawet nie narzekał aż tak na to zimno, naprawdę, to dało się przeżyć. Bardziej ta myśl o obumierającej naturze oraz zbliżającym się końcu roku go przygnębiała i sprawiała, że nie umiał się cieszyć ani zimą, ani świętami. W tym tak depresyjnym dla niego czasie tylko rysowanie słonecznych i pełnych kolorów pejzaży go ratowało.

Nigdy nie przywiązywał szczególnej uwagi do świąt, w końcu i tak nie miał tutaj rodziny, z którą mógłby je spędzić. A do Cieszyna… Nie, zdecydowanie nie chciał tam wracać. W Sylwestra bardziej przygnębiał go koniec roku i nowy, który niósł ze sobą tylko nieznane. Nigdy nie wiedział, co go spotka. Bał się tego, chociaż oczywiście nikomu by tego nie wyznał.

Może czasami po prostu powinien przestać tak wszystko analizować.

Tak. Zdecydowanie.

Powinien cieszyć się życiem.

Sylwester był Sylwestrem, więc pozwolił sobie na wypicie kilku kieliszków szampana. I tak, czy by tego chciał czy nie, Hanik by mu wepchnął alkohol siłą. Nie pił za często, ale dzisiaj była do tego okazja, zresztą może dzięki alkoholowi się w końcu rozchmurzy, będzie się bawił lepiej i szybko zapomni o noworocznych zmartwieniach – to był jego plan.

W pomieszczeniu gospody znajdowało się kilkadziesiąt osób, głównie górnicy z „Giesche”, czyli jego współpracownicy i ich rodziny. Większość rozmawiała w mniejszych lub większych kołach, siedząc przy stołach i popijając szampana. Ludzie cieszyli się ze swojej obecności i dyskutowali na przeróżne tematy, głównie związane z Sylwestrem, ale również z polityką czy po prostu o codziennym życiu.

Gynek gdzieś w tłumie dojrzał tamtego Niemca – Erwina. Trzeba było przyznać, że z czasem Gynek zaczął go lubić, chociaż na początku za nim w ogóle nie przepadał, w końcu był rodowitym Niemcem pochodzącym z Kolonii. Z czasem Zelma, córka Obroków, zakochała się w nim i to ze wzajemnością, obecnie umawiali się ze sobą. Erwin miał problemy z wymówieniem przezwiska młodego powstańca, więc mówił do niego „Ojgen”, co niektórych, na przykład Gustlika, śmieszyło.

Hanik, który od samego początku go nie lubił, dalej szedł w zaparte i nie umiał się pogodzić z drugim mężczyzną, ciągle kombinując, jak uprzykrzyć mu życie. Już nawet Ernst, często bywający w Giszowcu w ostatnich czasach, tak bardzo mu nie dokuczał, chociaż dzielił podobnie poglądy z Hanikiem. Właśnie. Jeśli już mowa o Ernście, to również był na tym spotkaniu, siedział przy jednym ze stolików i flirtował z jakąś młodą dziewczyną, a gdy się uśmiechał ukazywał swoją szparę między zębami – co dla jednych było czarujące, a inni się z tego śmiali. Gynek zastanawiał się jedynie, czy owa kobieta była zamężna, czy nie, bo sam Ernst nieraz opowiadał o swoich przygodach z romansowaniem mężatek i ucieczką oknem z domu, do którego przedwcześnie wrócił mąż kochanki na jedną noc.

Mężczyzna wziął kieliszek szampana do ręki i szybko wypił pozostałą zawartość, powstrzymując się od beknięcia po gazowanym napoju. Czuł, że robiło się tu zbyt tłoczno, chociaż ludzi wcale nie przybywało. Zdecydowanie było zbyt tłoczno… Wydawało mu się, że każda osoba przebywająca w gospodzie cisnęła się na siebie, będąc zdecydowanie za blisko. Za szybko. Za blisko. Rozejrzał się i zdecydował, że wyjdzie na chwilę na dwór, żeby ochłonąć, bo nie czuł się dobrze w takim tłumie. Przydałaby mu się odrobina prywatności.

Zaczął przeciskać się przez grupki ludzi, co chwilę mamrotał „przepraszam”, gdy próbował wydostać się z zatłoczonego pomieszczenia. Gdy pchnął wielkie, drewniane drzwi i wyszedł na hol, wziął głęboki wdech i wydech. Chwycił swój ciężki płaszcz i ruszył w stronę drzwi wyjściowych, już czując się minimalnie lepiej. Chwilę postoi na mrozie, a potem będzie mógł ponownie wrócić do gospody i bawić się z przyjaciółmi dalej.

Nie spodziewał się, żeby ktokolwiek inny o tej porze dnia stał na dworze, kiedy temperatura była minusowa i ciągle padał śnieg, który migotał niczym brokat pod światłem padającym z lamp ulicznych. Zresztą, pewnie nikt nawet nie zauważył, że zniknął.

Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że kilka metrów od wejścia do gospody stoi jakaś postać, oświetlona tylko połowicznie. Ten ktoś palił papierosa i po kilku sekundach patrzenia Gynek rozpoznał w nim Gustlika. Ach tak, Gustlik – syn Ewalda, który jako młode dziecko, zaraz po plebiscycie, uważał powstańców za swoich idoli i chodził za nimi gdzie tylko się dało.

Obecnie rudowłosy wyrósł, zaczął oficjalnie pracować na kopalni i – przede wszystkim – przerósł Gynka prawie o głowę. Gynek już od przyjazdu na Giszowiec w 1921 roku dogadywał się z chłopakiem, który często pokazywał, że jest mądrzejszy niż inne dzieci w jego wieku. No, przynajmniej w niektórych aspektach.

Mężczyzna chciał się wycofać i wrócić do budynku, bo przyszedł tu żeby się uspokoić, a nie rozmawiać, do cholery, ale Gustlik musiał go zauważyć kątem oka, bo rzucił papierosa na ziemię i zgniótł go wypolerowanym butem.

— O, cześć — odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął się, po czym włożył ręce do kieszeni skórzanego płaszcza.

Gynek odwzajemnił uśmiech, w myślach przeklinając siebie, całą tą gospodę i swój wspaniały pomysł wyjścia z pomieszczenia. Przez to wszystko zapomniał w ogóle cokolwiek mu odpowiedzieć, ale Gustlik, najwyraźniej nieprzejęty brakiem odpowiedzi, zapytał go, podchodząc troszkę bliżej:

— Też przyszedłeś się wyciszyć?

— Mhm — kiwnął głową Gynek, starając się utrzymać normalny kontakt wzrokowy z drugim mężczyzną. Uspokój się. — Strasznie tam tłoczno.

Wiatr zawiał mocniej, świszcząc między drzewami parku w Giszowcu.

— Wiem —wzruszył ramionami Gustlik — Dlatego siedzę tutaj. Zresztą, gdybym wpadł na Irenę… Ech, szkoda słów. Chcesz?

Od razu zmienił temat. Wyjął z kieszeni papierośnicę i wyciągnął rękę w stronę starszego mężczyzny. Pudełeczko było małe, zrobione z brązu z wygrawerowanymi na wierzchu ozdobnymi liśćmi oraz gwiazdkami. Gynek musiał przyznać, że wyglądało ładnie… Teraz tylko pozostawało pytanie, dostał je od kogoś? Najpewniej wcześniej należało do Ewalda, a przynajmniej tak przepuszczał, bo mimo iż go nigdy nie poznał, to palącej Ruty też nigdy nie widział.

— Podziękuję — pokiwał głową, posyłając mu kolejny uśmiech.

Już kilka razy próbował palić, głównie ze stresu, ale nigdy nie umiał zrozumieć, co ludzie w tym widzą. Jedynie strata pieniędzy oraz zdrowia. Zapach i smak były okropne.

Artysta przyglądał się uważnie mężczyźnie i musiał przyznać, że sporo wyrósł od czasu, gdy poznali się te dziewięć lat temu. Miał wysportowaną sylwetkę, stał się bardziej spokojny, choć była jedna rzecz, która nie zmieniła się przez te wszystkie lata – jego miękkie, rude włosy, które dalej sterczały na wszystkie strony. No i te duże, szare oczy… Gustlik zdecydowanie był przystojnym mężczyzną i Gynek aż dziwił się, że dalej sobie nikogo nie znalazł. Z drugiej strony, sam dalej był singlem – tylko że w przypadku Gynka było to z powodu jego ciągłego zauroczenia w Haniku.

Dobrze pamiętał tamten dzień. To było podczas III powstania śląskiego. Gdy tylko Hanik uścisnął mocno jego dłoń i się przedstawił, Gynek od razu poczuł, jak jego serce zaczyna bić mocniej. Przystojny, miły, opiekuńczy… Nic dziwnego, że młody mężczyzna się w nim zakochał. Hanik nawet nauczył go, jak efektywnie strzelać. Gdy blondyn dowiedział się, że Gynek nie ma gdzie iść, bo wyrzucili go z domu, zaoferował mu powrót z nim do Giszowca – obszaru dworskiego niedaleko miasta Katowice.

Oczywiście, żaden z jego nowych przyjaciół nie dowiedział się, czemu tak naprawdę został wyrzucony z domu. Wstydził się, a nawet bał się im o tym powiedzieć, bo dobrze wiedział, że jego pociąg do mężczyzn jest czymś obrzydliwym i nie zasługiwał na Miłosierdzie Boże. Mimo tego, był zakochany po uszy w Haniku i gdyby nie on, dawno utopiłby się w Odrze… A potem okazało się, że w Giszowcu na górnika czeka narzeczona, z którą się zaręczył w 1919 roku. Gynek był zwyczajnie naiwny i głupi, jednak mimo tego, nie potrafił sobie znaleźć nikogo innego i zapomnieć o swojej miłości do Hanika. Siedziało to w nim cały czas.

Ale Gustlik?

Był młody i każdy dobrze wiedział, że kilka dziewcząt z Giszowca się za nim obracało, jednak poza bardzo krótkim związkiem z Ireną nie miał nikogo. Nie był zainteresowany, nawet gdy jakaś dziewczyna wprost mówiła mu o swoich uczuciach. Zawsze twierdził, że jeszcze będzie czas, aby kogoś sobie znaleźć.

— Coś jest ze mną nie tak? — głos Gustlika wyrwał go z przemyśleń.

— Słucham? — Gynek potrząsnął głową i zamrugał kilka razy, jakby starał sobie przypomnieć, gdzie jest i co teraz robi.

— Tak się we mnie wpatrujesz, że pomyślałem, że mam coś na twarzy — zażartował młodszy mężczyzna, ukazując zęby w uśmiechu.

— A, nie, nie… Zamyśliłem się po prostu… — odpowiedział zmieszany Gynek. Cieszył się, że stał na mrozie i już miał na twarzy lekkiego rumieńca, bo inaczej pewnie miałby już rozpalone policzki ze wstydu.

— Mhm — pokiwał głową rudowłosy, patrząc w dal, w stronę spowitej mrokiem muszli koncertowej, która stała na samym środku parku, nie tak daleko od gospody. — A jak tam obrazy? Malujesz coś?

Dzięki Bogu, że zmienił temat.

— Tak. Obecnie pracuję nad obrazem z piekarniokami i naszymi chopionami…. Oczywiście, letnie klimaty. Jeszcze trochę mi zostało, ale póki co idzie mi dobrze — odpowiedział dość entuzjastycznie i poczuł, jak atmosfera się rozluźniła, a mimo ciągłej rozmowy czuł się lepiej niż w środku budynku.

Kiedy było cieplej, Gynek często malował w ogródku Hanika, ponieważ w domu noclegowym dla nieżonatych górników zwyczajnie nie było na to aż tyle miejsca. Zresztą, nie zdziwiłby się, gdyby jego bardzo dorośli współlokatorzy „dla zabawy” domalowaliby coś na płótnie albo w ogóle zniszczyli kompozycję. Dlatego to Lynka – obecnie żona Hanika – zaproponowała mu, żeby tworzył w ich ogrodzie, gdy akurat nie malował w plenerze, bo to też często robił. Przynajmniej dzięki temu miał miejsce, w którym w końcu mógł się wyciszyć.

W międzyczasie Gustlik wyciągnął kolejnego papierosa i odpalił go za pomocą małej, metalowej zapalniczki. Na szczęście dym nie leciał w stronę Gynka, bo pewnie od razu zacząłby kaszleć i się dusić.

— Hm, a może mógłbym kiedyś modelować do jakiegoś twojego obrazu? — zapytał Gustlik i artysta nie do końca mógł stwierdzić, czy żartuje czy nie. Jego mimika raczej nie wskazywała na to, żeby żartował, ale może jednak…

— Jeśli będę coś takiego rysował… Czemu nie? — uśmiechnął się, chociaż w rzeczywistości był dalej trochę speszony, ale widział i czuł, że ich rozmowa stała się bardziej płynna.

Rudowłosy dogasił kolejnego papierosa, ponownie depcząc go butem.

Gynek przez chwilę myślał, co powiedzieć, żeby ich konwersacja nie była aż tak niezręczna.

— Piłeś? — zapytał w końcu, chociaż dla Gustlika pytanie pewnie pojawiło się znikąd.

Wyższy mężczyzna się zaśmiał.

— A co, będziesz mi wygłaszać kazanie jak moja matka?

— Nie, tak tylko pytam.

— No, troszkę wypiłem…

— „Troszkę”? Czyli ile?

— Z cztery kieliszki. Może.

Tym razem to Gynek się zaśmiał i to dość szczerze, najwidoczniej alkohol w końcu pozwolił mu się rozluźnić. To dobrze, nie musiał zaprzątać głowy złymi myślami. Po prostu musiał skupić się na tu i teraz.

— To mniej ode mnie!

— Od Ciebie? Niemożliwe.

— Co tu mówić, Hanik mi wepchnął kilka siłą. Wiesz, że nie toleruje sprzeciwu.

— Ach, no tak, jak to on… Zaborczy jak zwykle.

Mimo upływu lat, Gustlik dalej miał nawyk mówienia do Hanika czy Marcina „za dwóch”, nawet jeśli obaj mężczyźni przypominali mu, że na spokojnie może do nich mówić po imieniu. Uparł się przy swoim, często tłumacząc przy okazji, że przecież Hanik jest jego wujkiem i musi się odnosić do niego z szacunkiem. Jedynie w przypadku Gynka mówił do niego zawsze po imieniu. Po prostu. Gynek był Gynkiem, chociaż ostatnimi czasy zwrócił się do niego kilka razy „Ojgen” – najwidoczniej przebywanie z Erwinem mu się udzielało. Cóż, nie przeszkadzało mu to tak bardzo, ale o wiele bardziej był przyzwyczajony do tego, że wszyscy przyjaciele wołali na niego „Gynek”.

Znowu zapadła między nimi cisza. Spojrzał na zegarek na swojej prawej ręce, który wskazywał godzinę 23:05. Jeszcze prawie godzina do Nowego Roku… Gustlik spuścił wzrok na swoje buty, najwidoczniej myśląc nad czymś. Gynek spojrzał na niego, unosząc lekko do góry jedną brew.

— Ojgen — zaczął w końcu, powoli podnosząc wzrok na swojego przyjaciela. — Muszę c…

— Gynek — przerwał mu mężczyzna i poprawił go.

Gustlik jedynie prychnął, po czym podszedł bliżej do górnika. Gynek zastanawiał się, czy użył tego imienia celowo, czy po prostu zrobił to odruchowo.

— Gynek, muszę ci o czymś powiedzieć.

Młodszy mężczyzna wziął głęboki wdech i wydech. Gynek widział, jak zacisnął nerwowo pięści. Gustlik nachylił się lekko i pocałował Gynka, łącząc ich usta razem. Smakował tytoniem mieszającym się ze słodkim szampanem. Gynek był oszołomiony i nie rozumiał, co się dzieje. Czuł, jak powoli traci oddech. Położył ręce na piersi Gustlika i odepchnął go gwałtownie, po czym wytarł usta o rękaw koszuli. Był cały zarumieniony.

— Co ty robisz!?

Gustlik w tym samym momencie wymamrotał:

— Ja… Kocham cię, Gynek…

Oboje patrzyli na siebie z takim samym zdziwieniem przez chwilę, ich źrenice zwężone z oszołomienia i strachu. Co to, do cholery, miało znaczyć?

— Myślałem, że ty…

Widział, że w oczach Gustlika pojawiła się panika.

— Gustlik, przecież to nielegalne! Nie. N-nie możemy tego robić, przecież jesteśmy obaj mężczyznami, a j-ja… Nie. Nie ma mowy.

Czuł, jak jego własny głos się załamuje. Spuścił wzrok na swoje buty.

— Ale…

— Nie… Nie możemy. To obrzydliwe — powiedział, powoli cofając się w stronę drzwi. Zabrzmiał bardziej agresywnie, niż planował.

Dobrze zdawał sobie sprawę, że w tym momencie umieścił Gustlika w praktycznie tej samej sytuacji, w której on sam był, ale nie mógł mu tego zrobić… Nie chciał, żeby był takim grzesznikiem jak on sam. Za bardzo mu zależało na chłopaku. Głośno przełknął ślinę, patrząc znowu na Gustlika, który patrzył na niego z niedowierzaniem. Wydawało mu się, że widział w jego oczach łzy, ale rudowłosy zaczął szybko mrugać, aby się nie popłakać.

— Ja… W takim razie. Przepraszam. Proszę, zapomnijmy, że to się w ogóle wydarzyło — wymamrotał, nie patrzył już na Gynka i jak najszybciej przeszedł obok niego, otworzył drzwi gospody i zniknął gdzieś w środku, nawet się nie oglądając za siebie.

Gynek stał jeszcze chwilę przed budynkiem i analizował co się właśnie wydarzyło, gdy na jego płaszcz padały malutkie płatki śniegu.

Proszę, zapomnijmy, że to się w ogóle wydarzyło.

Postanowił, że również wróci do środka i chyba poprosi barmana o coś mocniejszego, aby przetworzyć całą tę dyskusję.

Cóż, chyba miał kolejny powód, aby nienawidzić grudnia.