[PL] Tam, gdzie śmieją się szczury


Authors
Nandoletka
Published
4 years, 10 months ago
Updated
4 years, 7 months ago
Stats
4 15893

Chapter 2
Published 4 years, 10 months ago
3580

Mild Sexual Content Mild Violence

Nikt nie spodziewał się, że zaginięcie młodziutkiej studentki wywoła taką lawinę wydarzeń. Kiedy wszyscy stracili nadzieję na odnalezienie dziewczyny, dwa lata po jej zniknięciu odnalezione zostaje jej ciało. Świadkowie podają rysopis dwóch turystek jako osób widzianych w miejscu znalezienia zwłok na krótko przed zawiadomieniem policji. Czy jednak faktycznie obce sobie osoby mogły tego dokonać? Czy dwójka ludzi walczących ze swoimi demonami może rozwiązać tę tajemnicę?

Theme Lighter Light Dark Darker Reset
Text Serif Sans Serif Reset
Text Size Reset

2. Klatka


Szczury. One były wszędzie. Wiły sobie gniazda pod podłogą, w ścianach, starych meblach, które ktoś tutaj składował, i chociaż znajdowały się na drugim końcu pomieszczenia, czasami się tutaj zapuszczały, a ich wrzaski potrafiły zagłuszyć wszystko. Zwierzęta doskonale wiedziały, że mają przewagę, czuły się tutaj jak na włościach. Czasami same podchodziły przez pręty klatki i próbowały podgryzać wychudzone kończyny jedynej istoty ludzkiej, która tutaj z nimi przebywała. Ale zawsze się wtedy broniła zapalniczką, której słaby płomień całkiem skutecznie odstraszał zwierzęta.

Jest prawie pewna, że jeśli tylko pozwolą jej odejść, na pewno nie kupi sobie szczura ani nie będzie w stanie normalnie spojrzeć na jakiegokolwiek gryzonia.

Oprócz zapalniczki jedyna istota ludzka, który jeszcze kilka miesięcy temu była znana jako Meiko, miała też pistolet. Z jedną kulą, która, jak się domyślała, nie była przeznaczona dla jakiegoś wyjątkowo napastliwego gryzonia, a dla niej. Dostała go od tych, którzy ją tu zamknęli. Okrutna zabawa, czy nie wytrzyma i się zastrzeli, czy umrze z głodu. Na pewno w obu tych przypadkach wygrają szczury. W rogu klatki stoi kilka butelek z wodą, wszystkie z niestarannie zdartymi etykietkami. Nie widać jedynie numeru partii i daty rozlewu. Wszystko, aby jak człowiek stracił poczucie czasu. Gdzieś nad klatką jest zegar, który nieznośnie wybija kolejne sekundy. Ale nie może zadrzeć głowy i zobaczyć godziny, uniemożliwia jej to blaszany dach.

Jakim cudem się to właściwie stało. Najpierw była rozpacz. Nieukojona, nie do pogodzenia. Uparcie wierzyła, że ktoś ją odnajdzie i ocali – że przecież na pewno jej szukają. Kilka razy próbowała uciec, w końcu ją przykuli do jednej z krat klatki. Łańcuchem szczęśliwie długim, że może się po swoim więzieniu przemieszczać. Gdyby jakimś cudem udało się jej wyrwać kilka prętów, mogłaby się wydostać. Akurat jakby to się stało, mogłaby teoretycznie dostać się do stolika, na którym leżały pilnik do metalu i piła. Przekaz bardzo jasny. Albo spróbuje pozbyć się łańcucha, albo stopy. Jak bardzo będzie zdesperowana, jak szybko będzie chciała się uwolnić. Ucieczka jest jednak niemożliwa. Albo dopadną ją szczury, albo wyniszczony organizm sam się podda. Chude, niezdrowo blade kończyny, zapadnięta twarz, brzuch i klatka piersiowa. Aż za dobrze wyraźny zarys wychudzonych łopatek widoczny zza cienkiej sukienki. Przerzedzone ciemne włosy, oczy mętne, podkrążone. Obraz nędzy i rozpaczy. Jeszcze jakiś czas temu kolejne miesiące odliczały jej cykle miesiączkowe, które co prawda mocno ją osłabiały i dodatkowo prowokowały szczury, zwabione zapachem krwi, ale dawały jednak pozwalały określić, ile czasu tu przebywa. Jednak organizm zaczął się poddawać, musiał zacząć oszczędzać energię, by przeżyć jak najdłużej. Potem było już powolne pogodzenie się z tym losem. Już nie ma nawet siły płakać, jest zbyt osłabiona, by cokolwiek zrobić. Kuliła się na kilku kocach, które przeszły zapachem krwi i nieczystości, próbując zagłuszyć burczenie w żołądku. Zawsze zostawiali jej trochę jedzenia, po prostu chcąc przedłużyć jej agonię w nieskończoność – ale kiedy miało to miejsce, nie wiedziała. Straciła doszczętnie rachubę czasu. Jedyne, czego była pewna, to zaledwie strzępek informacji. Wracała od chłopaka, na stacji ktoś ją nagle zaszedł od tyłu, ogłuszył, a ona obudziła się tutaj. Jedynym źródłem światła jest kilka zwisających na przewodach żarówek, dających słabe światło. Na swoje nieszczęście jest tu tak długo, że wzrok siłą rzeczy się dostosował.

Doskonale wie, że umrze. Jest na to gotowa choćby i teraz.

Jest głodna. Żołądek domaga się swoich praw, a ona dociska mocniej kolana do siebie, przygryza wargi, stara się nie płakać. Chce zasnąć i obudzić się w swoim łóżku, uznać to tylko za zły sen. Ale to nie mija. Po jakimś czasie, który mógłby być kilkoma godzinami lub dniami – bez znaczenia, budzą ją odgłosy pustego żołądka. Podnosi wzrok. Ktoś się na nią patrzy. Wysoki kołnierz zasłania pół twarzy, ale po tym, co widzi, wie, że ma do czynienia z kobietą. Patrzy się na nią beznamiętnie, a gdy już nawiązują kontakt wzrokowy, przenosi spojrzenie na pistolet, który gdzieś się po klatce wala. Meiko śledzi jej wzrok, również spogląda na pistolet. Kobieta wyciąga rękę i kiwa wyczekująco palcami. Meiko przełyka ślinę. Podnosi więc broń i drżącą ręką wręcza go kobiecie, która chwilę go ogląda, a następnie chowa do kieszeni. Wsadza rękę przez pręty i gładzi Meiko po wychudzonym policzku. Następnie otrzepuje spodnie, wstaje i oddala się.

Meiko obawia się najgorszego.

Z czasem zaczynają ją lepiej karmić. Nie zabierają jej z tego miejsca, ale co najmniej raz na kilkanaście godzin dostaje ciepły posiłek. Dostaje też leki i witaminy, którymi ją wręcz faszerują. Więcej wody do picia. Czyste koce, co najbardziej ją cieszy, bo tamte już chodziły z brudu. Pojawia się jakiś człowiek, który chowa się w cieniu, ale który często z nią rozmawia. Mówi, że jej więzienie było konieczne. Rozsądek zanikł, pojawił się już tylko strach, że nie dostanie już więcej jedzenia, dlatego też od razu wybacza wszystko, chce się tylko wkupić w łaski swoich oprawców. Głód i zmęczenie całkowicie ją złamały, zrobi już wszystko. Dźwięk własnego głosu jest dziwnie obcy, zbyt długo siedziała w milczeniu. Prawie całkiem zapomniała, jak się mówi.

Biedna mała Meiko całkiem już zdziczała. Płaszczy się jak zwierzątko, maltretowane zwierzątko, które nie zna innego życia i będzie kochać znęcającego się nad nim właściciela, byleby tylko przeżyć kolejny dzień.

Ale najgorsze są wciąż te szczury. Nauczyła się rozumieć mniej więcej to, co szczury przekazują sobie piskami i mową ciała. Mimo to ma ich dość, jednak wstydzi się poprosić o to, by coś z nimi zrobili, dlatego wciąż czuwa z zapalniczką, w której gaz skończył się wiele tygodni temu, jakby chciała sobie dodać otuchy. Szczury też jakby zaczęły schodzić z drogi na sam widok zaciśniętej w pięści Meiko broni. Bezużytecznej, ale broni. Mimo to wciąż próbowały podebrać jej – jakby nie spojrzeć lepsze racje żywnościowe – i właśnie dlatego ci, którzy ją uwięzili, postanowili, by przeszła na płynną dietę.

Czasami Meiko chce się zapytać, po co to wszystko. Czemu ją uwięzili, najpierw próbowali zagłodzić, a teraz tak dbają, ale za bardzo się boi, że im się narazi. Jest w stanie zrobić wszystko, żeby przeżyć. Grzecznie odpowiada na pytania, przytakuje, nie chce zmarnować szansy na to, że któregoś dnia pozwolą jej odejść. Jest gotowa obiecać, że nikomu nic nie powie. Że to na zawsze pozostanie ich małą tajemnicą.

Najczęściej pojawiają się jednak dwie kobiety, obie przypominają w tym świetle cudzoziemki. Jedna wysoka, o długich jasnych włosach – to właśnie ona zabrała od niej pistolet, druga trochę niższa, przysadzista. Mówią całkiem nieźle po japońsku, ale ta wysoka ma strasznie silny akcent, przez co czasami nic nie rozumie jej słów. Ale nigdy jej nic nie mówi. Udaje, że wszystko do niej dociera. Głos pulchnej kobiety jest bardzo nosowy, dziwnie zaciąga, niemniej jednak o wiele łatwiej ją zrozumieć. Nie mówi jej jednak za dużo. Bardziej ją obserwuje i często jest tak, że po prostu patrzą się na siebie, nie zamieniwszy nawet słowa.

Stopniowo zaczyna się mozolny powrót do sił. Czuje, jak przybiera na wadze. Powoli czuje, jak żebra chowają się pod cieniutką warstwą tłuszczu. Jedyne, co nie mija, to bóle zębów, dziąsła bardzo często krwawią przy gryzieniu. Któregoś dnia wypada jej nawet jeden ząb. Nie myśli jednak o tym, cieszy się, że częściowo ból ustał i może jeść bez większych problemów. Czuje, że wszystko zmierza ku lepszemu.

Taką ma przynajmniej nadzieję.

Ale mała Meiko nie wie, że od jej zaginięcia minęły już ponad dwa lata i że wszyscy stracili już zainteresowanie jej sprawą. Własna rodzina uznała za martwą. Chłopak też pogodził się z jej śmiercią, która, chociaż niepotwierdzona, była jedynym wyjaśnieniem. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Została porwana, gdy w nocy wracała ze stacji kolejowej, kiedy wracała od chłopaka i szła do wynajmowanego z przyjaciółką mieszkania. Ktoś ją zaszedł i uderzył mocno w głowę. Akurat w takim miejscu, gdzie nie było żadnych kamer ani świadków, a jedynym tropem, jaki wskazywał na miejsce zdarzenia, była spinka, która pod wpływem uderzenia odpięła się i spadła na ziemię. Żadnych innych. Wszystkie teorie spiskowe i hipotezy śledczych spłynęły na niczym. Pierwszym podejrzanym był jej chłopak, ale ta wersja upadła, gdy okazało się, że Meiko odwiedzała go w szpitalu w dość oddalonym Tofu – o tym, że więc to on stał za jej zniknięciem, nie mogło być więc mowy.

Pewnego razu otwierają klatkę i mówią, że ma iść z nimi. Jest kilka osób, w tym te dwie kobiety, które ją odwiedzały. Mówią, że to bardzo ważne. W pierwszej chwili czuje radość – nareszcie jest wolna! Ale ta radość, ta nieposkromiona radość, której nie czuła od wielu miesięcy od razu znika. Ktoś zawiązuje jej chustę na oczach, ktoś inny krępuje ręce i nogi. A jeszcze później ktoś ją bierze na ręce. Jest tak przerażona, że nic nie mówi, nie próbuje się wyrwać. Czuje, że coś wisi w powietrzu, ale nie może nic zrobić, strach ją paraliżuje. Jest wkładana do jakiegoś pojemnika lub pomieszczenia – nie wie, czuje tylko, że jest klaustrofobicznie małe, a jej zwinięte w kłębek ciało dotyka jego ścian z każdej strony. Gdy próbuje podnieść głowę, uderza się o wieko czy cokolwiek to jest. Nagle słyszy warkot silnika.

Już wie, że o wolności nie ma mowy.



***


Wręcz bolesna, paląca, niszcząca potrzeba snu. Z jednej strony całe ciało jest zmęczone, obolałe, ledwo się rusza. Klatka piersiowa rytmicznie unosi się i opada w rytm oddechu i bicia serca, dokładając swoją cegiełkę do ściany odczuwanego bólu. Umysł nie może zaznać odrobiny spoczynku. Naoki Takano patrzy się w sufit jedną godzinę, mając problem nawet z mruganiem, po czym z trudem obraca się na bok. W pewnym momencie kładzie się obok niego bury kot – znajda z ulicy, którą przygarnął kilka miesięcy temu jako lekarstwo na samotność, z czym futrzak radził sobie wcale nieźle. Wciska się pod rękę właściciela i mrucząc, błyskawicznie zapada w sen. Naoki czuje w sercu lekkie ukłucie zazdrości. Leży tak, może kilka minut, a może już nawet godzin, do momentu, w którym słońce zaczyna rzucać promienie zza kotary. I w tej samej chwili z sąsiedniego pomieszczenia rozlega się hałas.

Dostanie z samego rana telefonu od starego kolegi z pracy po kolejnej bezsennej nocy to zdecydowanie najgorszy sposób na zaczęcie dnia. Kot domaga się żarcia, ciało snu, a kolega rozmowy, o czym świadczy ilość wysłanych wcześniej smsów. Naoki ciężko podnosi się, zrzuca kota z kolan i przeklinając, na czym to świat stoi, idzie w stronę drugiego pokoju, w którym zostawił dzwoniący teraz telefon.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? – wzdycha ciężko, gdy tylko przykłada urządzenie do ucha.

– Doskonale, ale sprawa jest pilna – mówi szybko detektyw Saitō Hanamura. Głos mu się łamie, ale Naoki jest zbyt zaspany, aby poświęcić temu niuansowi minimalną choć uwagę. Chce po prostu pójść spać. Akurat poranne godziny są idealne na sen...

– Mianowicie? – rzuca sennym głosem, mając nadzieję, że w gruncie rzeczy to nic poważnego.

– Pamiętasz tę dziewczynę, co została porwana dwa lata temu w Saitama? Znaleźliśmy ją – wypala jednym tchem Hanamura. Naoki krzywi się.

– No to świetnie. Cieszę się... – mówi po chwili. – Ale co ja mam z tym wspólnego?

Tym razem to jemu odpowiada cisza. Po kilku sekundach niezręcznego milczenia po drugiej stronie Hanamura chrząka nerwowo.

– Będziesz nam potrzebny...

Naoki w ułamek sekundy czuje się, jakby ktoś wylał mu wiadro zimnej wody na głowę. Aż umysł się wybudza, przeczuwając najgorszego. Zaciska mocniej palce na aparacie.

– Mianowicie...?

– Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Wskakuj w metro i przyjeżdżaj jak najszybciej. I błagam, nie mów o tym na razie nikomu. Sprawa jest koszmarnie paląca i delikatna. Już podaję ci adres.

Naoki przysuwa do siebie leżący na stole notatnik, zębami zdejmuje skuwkę z flamastra i niezgrabnie notuje na pierwszej otwartej stronie adres i szczegóły jak najszybszego dojazdu do celu. Marszczy czoło, gdy tylko słyszy, że musi dojechać do Kabukichō. Niesławna dzielnica czerwonych latarni w Shinjuku. Kilka razy zdarzyło mu się tam być, oczywiście, w celach zawodowych, jakże inaczej. Ale za każdym razem odczuwał tę samą niechęć do tego miejsca, obrzydzenie i swojego rodzaju strach, który towarzyszył mu od pierwszych postawionych tam kroków. Żegnając się z Hanamurą, wyraża w duchu cichą nadzieję, że podobne uczucie nie będzie go prześladować za dnia.

Nie pozostaje mu nic innego, jak spełnić prośbę. Pośpiesznie korzysta z łazienki, dokończa wczorajszy obiad i otwiera kotu puszkę tuńczyka, obiecując zwierzęciu, że postara się jak najszybciej wrócić, chociaż wie, że futrzak bardziej pochłonięty jest jedzeniem niż słuchaniem i tak pewnie niezrozumiałych słów wypowiadanych właśnie przez właściciela. Upewnia się kilka razy, że zamknął drzwi na klucz, wziął portfel, telefon i notatnik z adresem, po czym nie czekając na windę, schodzi z piątego piętra. Teraz tylko na stację i liczyć, że uda się złapać coś, czym z minimalną liczbą przesiadek dostanie się na stację Seibu-Shinjuku...

Pod adresem, który mu podał Saitō, znajduje się dość obskurny klub nocny. Wejścia pilnuje kilku policjantów w cywilu, chociaż nikt o tej godzinie na pewno by tutaj nie przyszedł. Wśród nich jest Saitō, który nerwowo go wypatruje – staje na czubkach palców i wyciąga szyję najdalej jak może. Naoki przyspiesza kroku.

– Darujmy sobie grzeczności i właź do środka. To naprawdę nie może czekać – rzuca Saitō, gdy tylko Naoki staje tuż przed nim. Reszta policjantów ładnie się rozstępuje, odsłaniając wejście do środka.

Wnętrze lokalu jest w najlepszym razie kiczowate. Jaskrawo różowe neony układające się w serduszka, sylwetki kobiet w kabaretkach i pary damskich nóg odziane jedynie w szpilki ozdabiają ciemnoczerwone ściany. Pozostałość stanowią smutne, nieudolnie stylizowane na stare meble, oświetlony niczym choinka na święta bar i scena dla tancerki. Nawet jak na takie miejsce całość wydaje się w bardzo złym guście.

– Dziewczyna została znaleziona tutaj, leży już kilka dni – mówi Saitō, prowadząc Naokiego do jednego z bocznych pomieszczeń. – Dostaliśmy wiadomość o piątej rano od sprzątaczki. Niczego nie ruszaliśmy, czekamy na koronera. Generalnie... Sprawa naprawdę nie wygląda ciekawie, ale na razie zobacz samo ciało.

Od samego wejścia Naokiego uderza zapach ciała w pierwszej fazie rozkładu. Na podłodze leży ciało młodej dziewczyny, a wokół niego znajdują się plamy zaschniętej już krwi. W pomieszczeniu jest duszno, a przez uchylone malutkie okienko u sufitu wlatują i wylatują muchy. Po pomieszczeniu krąży kilku policjantów w kombinezonach ochronnych. Robią zdjęcia, szukają śladów biologicznych, ale przede wszystkim pilnują, aby nikt nie przekroczył linii z taśmy policyjnej.

– Czegoś tu nie rozumiem... Skoro leży tu kilka dni, to jakim cudem sprzątaczka natknęła się na nią dopiero teraz? – pyta się Naoki, z ostrożnej odległości okrążając ciało na tyle, ile pozwala mu taśma policyjna. Dostrzega liczne siniaki, rany kłute, zadrapania i ślady po szamotaninie. W niektórych miejscach, szczególnie na nogach, widać obdarte ze skóry miejsca, na których widać tłusty blask wosku. Po schyleniu się pod odpowiednim kątem dostrzega również, że ofierze wyrwano sporą część włosów.

Saitō wyciąga z kieszeni spodni niewielki notes i rzucając przelotne spojrzenie na notatki, odpowiada nieco mechanicznie:

– Przepytaliśmy kilku stałych bywalców z okolicy. Klub był zamknięty przez ostatnie dwa tygodnie ze względu na remont, właściciel wyjechał na urlop i ma dopiero teraz wracać. Klub miał być otwarty dopiero dzisiaj, dlatego sprzątaczka właśnie teraz znalazła ciało. Sprawdziliśmy monitoring, wszystko się zgadza. Ale widziano dwie kobiety, które kręciły się tutaj. Monitoring je uchwycił, a nawet udało się nam znaleźć pewne ślady po nich. Nie były zbyt ostrożne.

– Alarm się nie włączył? – Naoki, zdziwiony, podnosi głowę.

– Myślisz, że w takim miejscu ktokolwiek boi się włamania? – rzuca Saitō z wymuszonym uśmiechem na ustach. Dopiero teraz Naoki dostrzega cienie pod jego oczami i domyśla się, że i on ma za sobą ciężką noc.

– Rozumiem, że już działacie, by je znaleźć – mówi cicho Naoki, przyglądając się jeszcze ciału. – Faktycznie, tragiczny finał sprawy, którą żył cały kraj... – przerywa na chwilę, marszczy czoło, jakby szukał odpowiednich słów. – Tylko nie rozumiem, czemu jestem wam potrzebny? Zaginięcie zaginięciem, ale tutaj jest już sprawa morderstwa, a w to już nie chcę się mieszać. Jestem lekarzem sądowym i prywatnym detektywem, nie policjantem. Mogę co najwyżej zrobić sekcję zwłok.

Saitō opiera się o framugę drzwi.

– Cóż, może niech ona sama ci powie. – Macha ręką, jakby dając komuś sygnał do wejścia do pomieszczenia.

– Witaj – rzuca Sayo Murai, nieśmiało odgarniając włosy za ucho. Naokiego w tej samej chwili ogarnia przemożna chęć wyjścia z pomieszczenia i zapomnięcia o całej sprawie. Zachowuje jednak minimum profesjonalizmu, chociaż widok byłej żony bezlitoście go rozdrażnia. Sayo wygląda ładnie, nawet aż za ładnie jak na oględziny ciała znalezionego w miejscu wszelkiego upadku moralnego.

– Cześć – odpowiada i odwraca od razu wzrok. Sayo nerwowo przestępuje z nogi na nogę.

– Nie wiedziałam, że tutaj będziesz... – zaczyna kobieta, zaciskając dłonie na pasku torebki, ale Naoki od razu jej przerywa.

– Och, daj sobie spokój, Hanamura już powiedział, że to ty kazałaś mnie tutaj ściągnąć.

Na sekundę nieśmiały, niewinny uśmiech Sayo zmienia się w pełen nienawiści grymas wycelowany w stronę Hanamury, który Naoki i Saitō kątem oka dostrzegają. Naoki już doskonale wie, czemu żona kazała go w to zaangażować. Tym razem to on ma ochotę zamordować kolegę, ale postanawia załatwić sprawę w bardziej cywilizowany sposób.

– Możemy na słówko? – rzuca do Saitō. Mężczyźni wychodzą z pokoju i idą na drugi koniec głównej sali. Zatrzymują się gdzieś między barem a rozlatującą się już szafą grającą, nad którą wisi plakat filmu ze złotej ery rozkwitu pinku eiga.

– Wiem, że to wygląda dość nieciekawie, ale...

– Człowieku, od kilku lat próbuję się od niej uwolnić. Doskonale wiesz, że nie chcę mieć z nią do czynienia nawet raz na ruski rok w pracy! – Naoki z trudem obniża głos i chwyta włosy w garść. – Już trzy razy się przeprowadzałem, by ta wariatka dała mi w końcu spokój!

– Możemy zawrzeć umowę... – mówi Saitō niepasująco niskim głosem. – Ty pomożesz nam w sprawie, a ja, oprócz załatwienia formalności związanych z naszą współpracą... załatwię sądowy zakaz zbliżania się do ciebie dla Sayo. To chyba sprawiedliwy układ?

Naoki opiera się łokciem o bar, na chwilę przymyka oczy, po czym otwiera je i znowu mruży, tym razem spojrzeniem celując prosto w twarz Saitō.

– Pod warunkiem, że nie będę musiał teraz za często się z nią widywać.

– Nie mogę tego obiecać, ale zrobię co w mojej mocy, abyś nawet przy tej sprawie widywał ją mniej niż to będzie konieczne. – Saitō wyciąga rękę do Naokiego. – Stoi?

Naoki bez wahania kiwa głową i podaje dłoń.

– Stoi.